Materdea @ 12.12.2013, 12:44
Klikam w komputer i piję kawkę. ☕👨💻
Mateusz "Materdea" Trochonowicz
Broken Sword to seria gier przygodowych, której korzenie sięgają hen daleko w przeszłość. Pierwsza odsłona ukazała się jeszcze w 1996 roku, kiedy na komputerach osobistych dominowały produkcje z gatunku tzw.
Broken Sword to seria gier przygodowych, której korzenie sięgają hen daleko w przeszłość. Pierwsza odsłona ukazała się jeszcze w 1996 roku, kiedy na komputerach osobistych dominowały produkcje z gatunku tzw. point & click, czyli wskaż i kliknij – najbardziej klasyczna z odmian przygodówek. Marka przechodziła przez ręce różnych wydawców. Podobnie jak w przypadku deweloperów. Niemniej jednak prawowici twórcy, studio Revolution Software, powrócili przy okazji najnowszej, piątej odsłony, o podtytule The Serpent's Curse. Wyszli na tym rewelacyjnie!
Świeżutki Broken Sword powraca do zamierzchłych lat, co widać już po opublikowanych materiałach promocyjnych. To z pewnością zasługa pierwotnych deweloperów, którzy niejako mieli wolną rękę w kreacji swojej gry, wszak nie siedział im nad głową żaden wydawca, upominający się o swoje w każdej znaczącej kwestii. Produkcja dedykowana jest systemowi cyfrowej dystrybucji, zaś Revolution Software działało całkowicie niezależnie – i to pozytywnie odbiło się na ich dziele!
Historia przedstawiona w Broken Sword 5 nie jest specjalnie wymyślna, ani jakoś innowacyjna. Wcielamy się w dwójkę bohaterów: znanego fanom cyklu prawnika, Georga Stobbarta oraz w dziennikarkę, Nico Collart. Para zna się nie od dziś, co słychać głównie w dialogach pomiędzy obiema postaciami. Akcja rozgrywa się w Paryżu, aczkolwiek później przenosimy się także do Londynu. Co trzeba już teraz przyznać, to, iż projektantom udało się stworzyć absolutnie fantastyczne tła! Ręcznie rysowane, dwuwymiarowe, statyczne – ale nader wszystko, oddające ducha pierwszych odsłon marki, za co należy się dożywotni szacunek! Również cała stylistyka przywodzi na myśl pierwowzór z 96. roku.
Odwiedzane miejsca są nie tylko pełne żywych, różnorakich kolorów we wszelakich odcieniach, ale też znakomicie oddają klimat lekkiej, „przygodówkowej” historii z kradzieżą, morderstwem i intrygą pewnego Ruska w tle. Zaprezentowane projekty lokacji hołdują standardom oraz pewnym schematom widzianym jeszcze w ubiegłym wieku – w końcu twórcy gry to doświadczona ekipa ze sporym bagażem doświadczeń na karku.
Oprawa audio także trzyma się tych standardów. I choć nie usłyszmy polifonicznych plumknięć z XX wieku, to muzyka prezentowana w The Serpent's Curse jest wesoła, z odrobiną nostalgii do tych klasycznych point & clicków. Można tutaj usłyszeć fachowca, który z niejednego pieca chleb jadł – w niejednym piecu też ten chleb piekł.
O fabule zaprezentowanej w „piątce” nie można powiedzieć złego słowa – zagadki skonstruowano w bardzo klasyczny, może trochę zbyt schematyczny, sposób, nie odstając jednocześnie od pewnej normy. Choć sekwencja z karaluchem jest tak zabawna i odstająca od pionu, że lubię wspominać ją od czasu do czasu. „Nazwę go Trevor” – rzuca w pewnym momencie Stobbart do sprzedawcy na małym bazarku. Takie momenty budują niezapomniany klimaty easter eggów i licznych nawiązań znanych z przygodówek z minionej epoki!
Samą grę podzielono na dwie części: pierwszą możecie już zakupić via Steam, zaś druga zostanie opublikowana dopiero w styczniu przyszłego roku. O ile ten fragment maksymalnie skupił się na przedstawieniu kryminalnego wątku, o tyle – mam sporą nadzieję – następny wrzuci historię na nowe tory, pozwalając nieco zadziałać wyobraźni graczy na relacje damsko-męskie protagonistów. Wszak gracze obcujący z nowym Broken Swordem na bank słyszą te aluzje w głosach obu postaci odnośnie własnych person.
Można ponarzekać na nieco zbyt dużą łatwość w rozwiązywaniu łamigłówek. Zagadki logiczne nie są skomplikowane, kreowane bardziej „na chłopski rozum”, aczkolwiek dobrze przemyślane. Generalnie rozwiązania niekiedy podsuwają sami bohaterowie, czasami tylko podpowiadają, jednak z samych dialogów też można wiele wywnioskować. Dodatkowo pomaga system podpowiedzi zaimplementowany w menu główne. Z wyjątkiem kilku sytuacji (m.in. wspomniana scena z karaluchem Trevorem, kiedy nie da się przejść do szuflady umieszczonej dosłownie krok przed nami, gdyż George nie chce rozdeptać pluskwy – ta zaś, koniec końców, okazuje się pusta, co doskonale kwituje sam Stobbard, a co jest kapitalnym pstryczkiem w nos!), chwil do ruszenia makówką jest relatywnie niewiele. Na szczęście nie przeszkadza to w cieszeniu się tytułem od Revolution Software – magia rozrzewnienia działa doskonale!
Po tym, co zdążyłem ograć, zobaczyć i posłuchać, mogę śmiało stwierdzić, że deweloperzy oryginalnego Broken Sworda przez tyle lat nie wypadli z formy. „Piątka” to świetny powrót do przeszłości, a jednocześnie okazja do pobieżnego zapoznania się z twórczością studia Revolution Software. Jeśli twórcy co najlepszego mają, chowają na ostatni epizod przygody Georga Stobbarta i Nicol Collart, to ja już nie mogę się doczekać!
Świetna |
Grafika: Projektanci włożyli wiele serca w lokacje i to widać. Oko przykuwa bogata paleta barw w wielu odcieniach, gdzie jednocześnie dominują kolory bardzo ciepłe. |
Świetny |
Dźwięk: Rewelacji nie ma, ale doskonale wpasowuje się w zdarzenia widziane na ekranie. |
Świetna |
Grywalność: Nowego Broken Sworda łyknąłem niczym młody pelikan - praktycznie za jednym podejściem. Wciąga, a dzięki niewyśrubowanemu poziomowi trudności nie odstrasza aż tak bardzo. |
Świetne |
Pomysł i założenia: Wskrzeszanie klasyków ciągle jest w modzie. O ile wykonano je dobrze, to tylko fantastycznie świadczy o twórcach. Revolution Software podołało! |
Świetna |
Interakcja i fizyka: Standardowo. |
Słowo na koniec: Broken Sword 5: The Serpent's Curse narobiło mi - i z pewnością nie tylko mi - apetytu na ciąg dalszy przygód prawnika Georga Stobbarta i dziennikarki Nico Collart. Na drugą część czekam z wypiekami na twarzy! |
Werdykt - Świetna gra!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler