Artifex Mundi nie zwalnia tempa ani o kilometr na godzinę i z prędkością najnowszego modelu Ferrari kontynuuje ofensywę na wirtualne sklepy. Ich kolejne gry przygodowe wydawane są z szybkością naboi wypluwanych przez karabin maszynowy. Ledwie otrząsnąłem się z ambitnej i mega wciągającej produkcji pt. W trybach Tajemnic: Panna Glass i Doktor Ink, a krakowska firma już wypuściła na rynek nowe dziecko. To Szepty w Mroku: Statek Widmo.
Choć tak po prawdzie wspomniany deweloper nie stoi za stworzeniem tego dzieła, a zlecił to zadanie ludziom z Moonrise Interactive. Ci, jak przystało na podległych jakiejś większej korporacji, nie postanowili oddalać się za bardzo od ideału, wykreowanego przez zleceniodawcę i stworzyli klon wszystkiego, co do tej pory oddało graczom krakowskie studio. Mamy zatem identycznie zaprojektowane menu (naturalnie, pomijając różną stylistykę), zagadki i wszystkie mechanizmy widziane wcześniej. Zieeew.
Zero nowości dostrzeżemy także w warstwie fabularnej. Niestety, gra prezentuje się o poziom gorzej od tego, czym do tej pory byliśmy raczeni. Szepty w Mroku skończyłem (bez pomijania zagadek i z okazjonalnymi usługami podpowiedzi) w niecałe dwie i pół godziny. Także cena w postaci ok.18 złotych mówi całkiem sporo na temat jakości produktu. Choć w tym przypadku odradzałbym zakup, bo za niecałe 20 złotych można mieć wiele ciekawszych tytułów. Zwłaszcza, kiedy dorwiemy fajną promocję.
Wspominając kiepskie wykonanie scenariusza, nie można nie powiedzieć o płaskiej – niczym prezydencki stół – historii. Wcielamy się w doświadczoną panią detektyw, Charlotte Austin, która przyjeżdża do Port Providence rozwiązać ostatnie śledztwo w swojej karierze. Niestety, przypadek jest trudny – miejscowi rybacy donoszą o niepokojącym statku-widmo, ukazującym im się co jakiś czas. Na szczęście miejscowe władze sprowadzają tajemniczą jednostkę do portu, zaś w naszej gestii pozostaje rozwikłanie nagłego zniknięcia całej załogi i wyposażenia okrętu.
Intryga, na początku dająca namiastkę quasi-horroru, jest od startu do mety grubymi nićmi szyta. Na nic zdają się paranormalne wątki, a próby wystraszenia gracza (choćby pojawienia się u niego gęsiej skórki) natychmiast spełzają na niczym. Pierwszych kilka chwil z tą produkcją faktycznie, daje nadzieję na coś zupełnie lepszego. Owa nadnaturalna zjawa stara się być tajemniczą, ale w pewnym momencie zasłona milczenia opada i na wierzch wychodzą tandetne, powiadam Wam - tandetne, dialogi. O ile w przypadku np. Dziewięciu Poszlak albo wspomnianych W trybach Tajemnic, średni poziom tego elementu nie dawał mi się zbytnio we znaki, o tyle tutaj raził niemiłosiernie. Nie będzie wielkim spoilerem, gdy powiem, iż głównym złym w tej grze jest ktoś, kogo już na swej drodze spotykamy. Całość utrzymana została w stylu serialu animowanego o Scooby-Doo, gdzie antagonistą głównych bohaterów jest zawsze ktoś, kogo już zdążyli poznać. Dodam, że w Szeptach Mroku zaznajamiamy się z dwiema sylwetkami – tylko i wyłącznie. Wstrzelenie się, który z nich stoi kołkiem w naszej sprawie, nie powinno zająć więcej niż 30 minut od naciśnięcia ikonki „graj”.
Żadna innowacja nie zaszła również w temacie mini-gierek. Wciąż te same, wciąż opierające się na identycznych zasadach, wciąż łatwe do bólu – zero jakichkolwiek chęci do zmiany. Jedyne co mi się tutaj podobało, to stosunkowo ciekawy i intrygujący design menu oraz interfejsu użytkownika. Do tego doliczyć możemy tła, relatywnie różnorodne i bogate w szczegóły, jeśli patrzeć przez pryzmat tak krótkiego czasu potrzebnego na skończenie tej produkcji.
Psioczy się na serię Assassin’s Creed czy Call of Duty, że co roku otrzymujemy praktycznie to samo, ale w przypadku Artifex Mundi, to uczucie potęgowane jest po tysiąckroć. Tyle gier w przeciągu 2-3 tygodni? To o wiele za dużo. Zwłaszcza, że o ile Dziewięć Poszlak nie było najlepsze, to dawało nadzieję na fajnie rozwinięcie idei gier z gatunku HOPA. Po „pierwszej polskiej steampunkowej grze” było już naprawdę OK i liczyłem, że kolejne dzieło (tym razem wykonane co prawda, przez innego dewelopera, aczkolwiek utrzymane w IDENTYCZNEJ tonacji, jak reszta produkcji tej firmy) utrzyma godny poziom. Niestety, okrutnie się przeliczyłem. Ostatecznie Szepty w Mroku: Statek Widmo stanęło okrakiem pomiędzy „gra dla desperatów”, a „nic niewnoszącą, krótką i nijaką produkcją”. Na jej szczęście, koniec końców, wyszło na tą
drugą opcję.
Przeciętna |
Grafika: Statyczne dwuwymiarowe tła jeszcze zdają egzamin. Pytanie - kiedy przestaną? |
Przeciętny |
Dźwięk: Średnio-średni poziom. Nic nadzwyczajnego. |
Przeciętna |
Grywalność: Nie bawiłem. Ani źle, ani dobrze - to prawie dwie i pół godziny wyjęte z życia. |
Przeciętne |
Pomysł i założenia: Artifex Mundi i podlegli mu podwykonawcy zjadają własny ogon. |
Przeciętna |
Interakcja i fizyka: Jak to w przygodówkach - interakcja to silny element. W tej grze, chyba najsilniejszy. |
Słowo na koniec: Wyszło średnio z lekkim nastawieniem na "szkoda czasu". Następne przygodówki Artifex Mundi chcę oglądać nie wcześniej, niż za rok. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler