A Virus Named TOM (PC)

ObserwujMam (9)Gram (0)Ukończone (3)Kupię (0)

A Virus Named TOM (PC) - recenzja gry


@ 12.08.2012, 14:06
Krzysztof "guy_fawkes" Kokoszczyk

W dzisiejszym indyku nie ma zombie, potworów, torturujących w okrutny sposób psychopatów, a w pół nie przetnie nikogo zepsuta, nagle opuszczona gródź, a mimo to jest horror. Jak to możliwe? Cóż, wystarczy postawić gracza w obliczu powtarzania jednej czynności setki razy, by musiał opanować ją do perfekcji, a sam zapragnie ze sobą skończyć lub przynajmniej z przedmiotami w najbliższym otoczeniu – szczególnie prawdopodobne jest nabycie umiejętności lotniczych przez pady i klawiatury.

W dzisiejszym indyku nie ma zombie, potworów, torturujących w okrutny sposób psychopatów, a w pół nie przetnie nikogo zepsuta, nagle opuszczona gródź, a mimo to jest horror. Jak to możliwe? Cóż, wystarczy postawić gracza w obliczu powtarzania jednej czynności setki razy, by musiał opanować ją do perfekcji, a sam zapragnie ze sobą skończyć lub przynajmniej z przedmiotami w najbliższym otoczeniu – szczególnie prawdopodobne jest nabycie umiejętności lotniczych przez pady i klawiatury.



Grając w A Virus Named TOM nie raz byłem bliski połączenia w najprostszy sposób kontrolera z oknem w pokoju, ale jakoś wytrwałem. Zgodnie z powiedzeniem „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, mogę się teraz puszyć i nadymać niczym kulturysta, który osiągnął ostateczną granicę w swym sportowym życiu podnosząc wszystko, co akurat było na siłowni razem z trenerem i autami na parkingu. No dobra, z tym nieco przesadziłem, gdyż nie zdobyłem kompletu medali z najcenniejszego kruszcu za każdy etap, lecz sam fakt ich ukończenia przyniósł mi ogromną satysfakcję – oto wielokrotnie zwalczyłem chęć rzucenia tej gry w piguły, mierząc się z własną słabością i, przy okazji, przekonując, że mam w sobie ukryte skłonności masochistyczne – a w branży gier to synonim do „hardkorowca”. Do rzeczy jednak: A Virus Named TOM to szpila w równym stopniu stawiająca na zagadki logiczne, co na zręczność gracza, testująca jego umiejętności w coraz trudniejszych warunkach po drodze strącając w przepaść mięczaków, którzy nie podołają wyzwaniom, ale kto powiedział, że hakerka to robota dla byle kogo?

A Virus Named TOM (PC)

A Virus Named TOM co prawda nie nauczy łamania prawdziwych zabezpieczeń, lecz od strony ideowej to kwintesencja cyberterroryzmu. Wymieniony w tytule wirtualny szkodnik to ostatnie dzieło pewnego naukowca, twórcy wielu przemyślnych wynalazków ułatwiających życie ludzkości, inaugurujących rzeczywistość znaną z kreskówkowych „Jetsonów”. Niestety, zła korporacja wszystko sobie przywłaszczyła, a jego wywaliła na bruk. Uczony poprzysięga zatem zemstę, zaś karzącym ramieniem sprawiedliwości będzie właśnie tytułowy TOM niszczący źródło dochodów Mega-Tech. I tak zajmiemy się m.in. robo-psami czy ruchomymi chodnikami i teleportami. Każde urządzenie to kilka układów, w których należy rozprzestrzenić wirusa. W założeniach przypomina to klasyczną Pipe Manię – przeprowadzamy zielony promień przez wszystkie obwody na planszy. Brzmi łatwo? I początkowo rzeczywiście takie jest, lecz z uwagi na stosunkowo niewielką liczbę przedmiotów do sabotowania poziom trudności rośnie szybciej, niż ceny paliw.

A Virus Named TOM (PC)

Dzieło Misfits Attic to taki growy „projekt Gr@żyna”, gdyż wyzwala mnóstwo negatywnych emocji związanych z frustracją, ale też szybko zostają one przekute na żądzę przejścia etapu wbrew wszystkiemu, choćby miało się przy tym połamać palce – o co na klawiaturze nietrudno i wypada naprawdę serio potraktować radę na początku gry sugerującą wyższość wiadomego kontrolera. W A Virus Named TOM poza wspomnianą wcześniej ideą cyberterroryzmu świetnie oddano również wyścig zbrojeń twórców zabezpieczeń i hakerów. Mega-Tech stawia przed wirtualnym bohaterem coraz wymyślniejsze utrudnienia, natomiast ten drugi zyskuje upgrade’y (gracz nie ma na nie wpływu), choć znacznie rzadziej, niż jego przeciwnicy. Kolejne zadania komplikują się w coraz wymyślniejszy sposób: a to pojawia się szyfrowanie ukrywające obwody, rośnie ich liczba i złożoność, pojawiają się miejsca niszczące całą pracę, a wreszcie drony, które w najbardziej upierdliwej postaci nieustannie ścigają naszego wirusa. To tylko część z niespodzianek przygotowanych dla graczy, lecz wierzcie mi – nieraz staniecie w obliczu konieczności nauczenia się etapu na pamięć, opanowania go do całkowitej perfekcji w dziesiątkach prób i to pod presją bezlitośnie upływającego czasu. Jego limit zmniejsza się drastycznie przy zetknięciu z systemami obronnymi, więc trzeba się poruszać niczym ninja. Pod koniec gry zaliczenie planszy zajmuje do kilkudziesięciu minut (w zależności od zręczności i bystrości gracza), lecz satysfakcja z podołania takiemu mindfuckowi jest ogromna. Witajcie w lidze Mięsnego Chłopczyka moi drodzy. I nie dajcie się zwieźć pewnej dawce humoru, prostej, acz przyjemnej oprawie graficznej i nieco słabszemu, choć ewidentnie pasującemu soundtrackowi – tygrys też wygląda przyjemnie, a ugryźć potrafi. Przypuszczam, że twórcy jeszcze czują ślady zębisk jednego na tyłku, bo zauważyłem dziwną rzecz – otóż w FullHD gra zajmuje tylko środek ekranu, dopiero zejście do 720p powoduje wykorzystanie całej przestrzeni. Czyżby autorzy główną platformę widzieli w X360?

A Virus Named TOM (PC)

Całkiem możliwe, gdyż „kanapowych” naleciałości jest tu więcej – wystarczy spojrzeć na tryby multiplayer – co-op i versus, oba lokalne i to dla maksymalnie 4 graczy. We współpracy zaliczamy tę samą opowieść co w singlu, lecz wyzwania dostosowano do liczby zawodników. Natomiast brato(wiruso?)bójcza walka opiera się na dominacji, czyli podłączeniu jak największej liczby pól na planszy do swojego źródła zasilania, a przy okazji eliminacji przeszkadzającego, dążącego do tego samego przeciwnika. Kilka opcji konfiguracyjnych pozwala dostosować rozgrywkę pod własne widzimisię, ale szału nie ma. Szkoda, że zabrakło możliwości zagrania w sieci.

A Virus Named TOM (PC)

W miarę zbliżania się do wielkiego rozstrzygnięcia coraz częściej pytałem sam siebie, dlaczego mój wewnętrzny głos mnie nie ostrzegł, co chcę sobie zrobić…? Najwyraźniej widział w tym sens i poświęcenie, sławę i uznanie, a wreszcie podbudowę własnego ego. A Virus Named TOM to prawdziwa przygoda, która czeka na swojego growego Beara Gryllsa. Skusicie się?


Długość gry wg redakcji:
10h
Długość gry wg czytelników:
7h 50min

oceny graczy
Dobra Grafika:
Estetycznie, ale bez szału.
Przeciętny Dźwięk:
Elektroniczne pierdnięcia przywodzące na myśl 8-bitowce. Dobrze pasują do klimatu produkcji, ale do słuchania osobno się nie nadają.
Świetna Grywalność:
Wysoki poziom trudności robi swoje- jeśli tylko gracz się nie odbije, wyniesie z gry mnóstwo satysfakcji.
Dobre Pomysł i założenia:
Pipe Mania w świecie obwodów? Dobry patent na odświeżenie klasycznego motywu.
Słaba Interakcja i fizyka:
Nie czarujmy się - to nie gra akcji z otwartym światem. To, co ma działać, działa.
Słowo na koniec:
A Virus Named TOM daje sporo satysfakcji, choć trzeba mieć do niego cierpliwość. Przydałoby się więcej etapów, by poziom trudności nie rósł tak szybko.
Werdykt - Dobra gra!
Screeny z A Virus Named TOM (PC)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosagresor90a   @   14:09, 12.08.2012
Nie zagram nie lubię takich gier :/
0 kudosguy_fawkes   @   15:46, 12.08.2012
Bo to nie jest gra dla każdego. To miłe wspomnienie czasów, kiedy bycie graczem rzeczywiście dowodziło jakichś umiejętności, a gry nie przechodziły się same. Uśmiech
0 kudosMicMus123456789   @   17:08, 12.08.2012
Robi wrażenie. Podejrzewam, że nieźle bym się nabluzgał podczas grania ;p Ale za to ukończenie było by satysfakcjonujące Uśmiech