Ostatnio miałem pełne ręce roboty – walczyłem za Imperatora, walnie przyczyniłem się do zwycięstwa rebeliantów na Marsie, a wcześniej ratowałem Galaktykę przed zagładą. Nie da się ukryć – same najbardziej odpowiedzialne fuchy, jakie można sobie wyobrazić, zaś porażka zwyczajnie nie wchodziła w grę, gdyż ważyły się losy milionów. Jako utytułowany bohater postanowiłem zamiast urządzać triumfalny marsz udać się na krótkie wakacje, choć pełne aktywnego wypoczynku – nie ma to jak dla rozprostowania wirtualnych kości poskakać po platformach i poćwiczyć umysłowe muskuły.
Podczas poszukiwania odpowiednio wymagającej ścieżki zdrowia natrafiłem na The Adventures of Shuggy (gdyby tak zmienić w jego imieniu jedną literkę, byłoby ciekawie), indyka wyhodowanego przez Smudged Cat Games rok temu dla X360, a niedawno przedstawionego pecetowcom. Pasza, na której growe ptaszysko urosło zdecydowanie należała do treściwych – w tej platformówce można się zakochać od pierwszej chwili, czego wspomniany Shuggy, główny bohater, nie powie o odziedziczonym przez siebie starym zamczysku. Otrzymana w spadku budowla okazuje się być nawiedzona, lecz spadkobierca postanawia wyeksmitować niechcianych lokatorów. W trakcie czynności porządkowych zwiedzi kilka części zamku – od lochów przez galerię aż do wieży zegarowej, „zabezpieczając” kolejne pomieszczenia, by w końcu dostać się do bossów. Ci są ciekawi, różnorodni, a walka z nimi całkowicie nietuzinkowa – w starciu z jednym z nich pomagają nam… klony Shuggy’ego, zaś innego… egzorcyzmujemy! Doprawdy, ta gra w zasadzie do napisów końcowych nie przestała mnie zaskakiwać!
Rezydencję podzielono na kilka obszarów, zaś te na pokoje, w których zbieramy klejnoty. Pierwsze kilka pomieszczeń gładko ulega w miarę doświadczonemu graczowi, lecz im dalej w las, tym jest trudniej, co przypomina Super Meat Boy'a – jeśli nie opanujecie danego fragmentu do perfekcji i popełnicie choć najmniejszy błąd, nie będzie litości – skasuje się cały progres, co przy szczególnie zagmatwanych komnatach może doprowadzić do białej gorączki, a raczej mogłoby, gdyż The Adventures of Shuggy znieczula gracza swoją przesympatyczną, ciepłą atmosferą okraszoną humorem. Niech Was jednak nie zmyli kolorowa oprawa i brak przemocy w najbardziej wynaturzonej postaci – dzieło Davida Johnstona solidnie da popalić każdemu, kto je zbagatelizuje, a w przypływie myśli samobójczych zapomni o podpięciu pada. Nikt co prawda nie zabroni grania na klawiaturze, ale nie ma się co oszukiwać – platformówki to kontrolerowi rasiści. W pakiecie oczywiście musi znaleźć się precyzyjne sterowanie postacią i takie właśnie tutaj jest.
Sympatyczna, miła dla oka oprawa graficzna i nienachalne udźwiękowienie (z małym zastrzeżeniem - jeden motyw muzyczny dla każdej scenerii to zbytnie skąpstwo) to jednak wyłącznie dodatki do wyzwań, z jakimi przychodzi się zmierzyć Shuggy’emu. Każdy pokój rządzi się swoimi prawami i udostępnia wybrane elementy rozgrywki – w jednych np. można obracać fragmenty komnaty, w innych Shuggy potrafi skakać w nieskończoność, jeszcze w innych musi bujać się na linie, a to są dopiero przystawki – prawdziwy mindfuck to levele z galopującym zegarem co kilkanaście sekund tworzącym kopię Shuggy’ego, która odtwarza wszystkie jego ostatnie ruchy. W ten sposób należy często „zaprogramować” cały poziom, by klony odblokowywały przejścia oryginałowi i jednocześnie unikać kontaktu z nimi, gdyż ten równa się restartowi. Brzmi zawile? A to jeszcze nie koniec – czasami od początku dostępnych jest kilka wersji bohatera poruszających się w innych płaszczyznach, innym razem pojawia się sterowany przez komputer towarzysz do pomocy (bezbłędny algorytm – wirtualna postać nigdy nie wpakuje się w pułapkę czy w przeciwnika i robi dokładnie to, co do niej należy), a bywa też, że każda z kopii Shuggy’ego to osobnik innego rozmiaru. Nadal nie sięgnąłem dna w worze z atrakcjami, gdyż doń jeszcze daleko, lecz istnieje pewna prawidłowość: im dalej w grę, tym więcej motywów łączy jeden pokój i np. kawałek pokonujemy na linie, potem otrzymujemy pomocną dłoń, by na końcu zakręcić levelem niczym kołem fortuny.
Wysilanie mózgownicy i palców (spora zręczność to wręcz wymóg) daje olbrzymią radochę i tutaj chylę czoła przed projektantem poziomów. The Adventures of Shuggy ma w sobie coś, co nie pozwala się od niego oderwać, swoisty czar, choć patrząc z dystansu to tylko platformówka z interesującymi pomysłami. Dobrze byłoby tak wielkie pokłady frajdy eksploatować wspólnie ze znajomym w co-opie i rzeczywiście taką opcję tutaj znajdziemy oraz dedykowane jej levele. Problem w tym, że tryb współpracy jest tylko i wyłącznie lokalny, przy jednej maszynie, tak jak w pierwszym Shanku, co jest dużą wadą. Zdecydowanie strzałem w dziesiątkę byłby również edytor poziomów, przedłużając zabawę z grą, choć ok. 7-8h (łącznie z dziesiątkami porażek) na zaliczenie wszystkich poziomów to całkiem niezły rezultat. Maniacy zawsze mogą szlifować czasy, by windować swój nick w rankingach i odblokować kolekcję aczików.
The Adventures of Shuggy polecam każdemu miłośnikowi zabawy prostej w formie, choć złożonej w rozgrywce. Jeszcze macie szansę kupić ten tytuł za połowę ceny, czyli 3,5 € - wspaniała oferta za całego indora na niedzielne święto gierczynienia.
Dobra |
Grafika: Ładna i kolorowa, sympatyczne projekty postaci. |
Dobry |
Dźwięk: Skromnie, ale przyjemnie dla ucha. Przydałoby się więcej motywów muzycznych. |
Genialna |
Grywalność: Ogromna. Rozkminianie poziomów to czysta przyjemność. |
Świetne |
Pomysł i założenia: Oklepany gatunek i nieoklepane, intrygujące zagadki. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Fizyki praktycznie nie ma, a interakcja pomiędzy bohaterem a światem gry bezbłędna. |
Słowo na koniec: Świetne zagadki, ciekawe patenty – jest nad czym łamać sobie głowę i palce. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler