Standardowy obraz przyszłości ludzkości opiera się na jednym z trzech scenariuszy.
1. Urządzamy ogólnoświatowe, atomowe grzybobranie.
2. Przylatuje obca, dalece przewyższająca nas technologicznie cywilizacja i przerabia homo sapiens na podwawelską.
3. Budujemy tostery, które wreszcie nabierają rozumu, a według naszej definicji równa się to pragnieniu śmierci swoich twórców.
Binary Domain podążyło ostatnią ścieżką, choć GPS nieco zwariował i zniosło je gdzieś na bezdroża.
W XXI wieku nie sposób uciec od robotyki. I choć na dzień dzisiejszy humanoidalne, rozumne maszyny to wciąż mrzonka, niedługo czeka nas boom technologiczny. Tak, znaczny, że trzeba będzie poszerzyć obecne Konwencje Genewskie o odpowiednie regulacje zabraniające tworzenia robotów niemożliwych do odróżnienia od ludzi z krwi i kości zwłaszcza, że liczba tych ostatnich zmniejszyła się na skutek efektu cieplarnianego i związanego z nim zalania ogromnych połaci lądu. Na całej sprawie skorzystały jak zwykle Stany Zjednoczone, a przede wszystkim jedna z tamtejszych korporacji, Bergen, stając się światowym potentatem w dziedzinie robotyki. Mija kilkadziesiąt lat sielanki wypełnionej budowaniem kolejnych skarbców na góry dolarów, gdy wtem automat nie tylko wyglądający jak człowiek, ale też kompletnie nie zdający sobie sprawy ze swojego fabrycznego rodowodu atakuje główny oddział Bergen. Trop prowadzi do Tokio, a konkretnie tamtejszej firmy Amada, resztkami sił konkurującej z amerykańskim molochem. Tam właśnie rusza gracz wraz z Rust Crew, specjalnym oddziałem wysyłanym z wybitnie nie-kurtuazyjną wizytą do każdego, kto próbuje się bawić w cybernetycznego boga.
Główny motyw stojący za opowieścią budzi oczywiste skojarzenia z filmem Ja, robot. W tym kinowym obrazie niesubordynowany automat był jedynie frontonem grubszej intrygi, podobnie jest i tutaj. W drodze do wielkiego finału poznacie nie tylko głównego złego - powód całego zamieszania - lecz również zapytacie samych siebie, czym jest życie i co podlega jego definicji, a co nie. Nie jest to, co prawda, totalny psychologiczny i fabularny "mindfuck", ale historia dopracowana wystarczająco, by się w nią odpowiednio wczuć, a przede wszystkim, w skórę głównego bohatera, Dana Marshalla, Jankesa o niewyparzonej gębie. Długaśne cut-scenki i nacisk na opowiastkę w strzelance z pozoru dziwią, o ile nie mówimy o japońskiej grze – a Binary Domain ma właśnie dalekowschodni rodowód. Odpowiada za nią Toshiro Nagoshi, któremu świat zawdzięcza m.in. „japońskie GTA”, czyli serię Yakuza. Binnary Domain nie każe graczowi oglądać kilku godzin filmu, lecz mimo to jest nad czym łamać sobie głowę, zwłaszcza pod koniec gry, gdy dosłownie zszokowało mnie głębią pewnego banalnego twista. Zostałem wręcz przyparty do ściany, miotając się między tym, co mam, a tym co chcę zrobić. Tutaj wielkie brawa dla autorów, gdyż odpowiednio wciągnięty w całą intrygę gracz będzie szukał sposobu, jak tę na pozór niemożliwą sytuację rozwiązać z jak najlepszym skutkiem. Jeśli ktoś nie złapie się na tę wędkę, odpadnie mu sporo zabawy. Zacząłem więc mocno kombinować i jakież było moje zdziwienie gdy się okazało, że autorzy przewidzieli moją reakcję…! I jakkolwiek do tej pory Binary Domain po prostu mi się podobało, tak tym motywem gra zdecydowanie podbiła moje serce. Być może dla chłodnego oka obserwatora ta reakcja jest przesadzona, ale przecież o to chodzi w grach by wywoływać emocje, zwłaszcza te pozytywne – bo gdy ich nie ma, szpila szybko wylatuje z pamięci. I nie mam na myśli tylko magnetycznej.
Pomimo całej swej powagi i niektórych rzeczywiście sugestywnych scen (odsyłam do zwiastuna Hollow Child), znajdzie się miejsce dla kilku luźniejszych momentów, tekstów i motywów rozładowujących napięcie, mnie osobiście przywodzących na myśl kino akcji Michaela Baya. Środek misji, jestem w obozie wroga, trzeba cisnąć do przodu, bo czas goni. Spokojnie, walka nie zając, nie ucieknie – jeden z towarzyszy musi odcedzić kartofelki. Poza tym w niezamierzony sposób czasami śmieszy także ruch postaci. Dan to typowy twardziel, zaś truchtając kręci tyłkiem jak napalona pomponiara przed drużyną rosłych futbolistów. Zastanawiam się, czy tak właśnie biega się w Japonii, gdyż podobną rzecz widziałem w Lost Planet (stamtąd pożyczono również możliwość taszczenia naprawdę dużej broni).
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler