Ostatnia produkcja osadzona w realiach Władcy Pierścieni (mowa tu o „Podboju”) nie była grą nadzwyczaj udaną i nie została doceniona ani przez krytyków, ani samych odbiorców. Nic więc dziwnego, że gracze mogą już być nieco znużeni kolejnymi zapowiedziami produkcji osadzonych w uniwersum Tolkiena, które swoim poziomem nie odbiegają od jakości zwykłych przeciętniaków. Tym razem jednak zapowiadało się stosunkowo ciekawie, a studio Snowblind Studios obiecywało coś, z czym dotychczas owa marka nie była utożsamiana. Wojna na Północy miała być grą innowacyjną i oryginalną, a przede wszystkim wprowadzającą znaczny powiew świeżości do nieco wyeksploatowanej już trylogii. Czy tak się stało? Przekonajcie się sami.
Wojna na Północy – przynajmniej pod kątem fabularnym – prezentuje faktycznie dużą odmianę względem tego, do czego do tej pory mogliśmy przywyknąć. Rzecz jasna tłem dla przedstawionej tu akcji nadal jest wojna z siłami Saurona, jednakże sednem historii będzie opowieść o zupełnie nowych bohaterach, którzy wspomogą wyprawę Froda w nieznanych nam dotąd rejonach Śródziemia (jak wynika z tytułu – w północnej części krainy). Herosi jakich poznamy będą reprezentantami wszystkich „dobrych” ras Śródziemia, i tak, będą to: krasnolud-wojownik, elf-strzelec i kobieta-czarodziej (oczywiście wybierzemy, którą z postaci będziemy chcieli pokierować). Warto dodać, że scenarzyści starali się w miarę możliwości spoić wątek z tym książkowym, a co za tym idzie, spotkamy na swej drodze głównych bohaterów znanych z oryginału, takich jak Aragorn, Gandalf, Elrond, itd. Tym co szczególnie wyróżnia Wojnę na Północy, jest zdecydowane zwiększenie brutalności produkcji względem zarówno trylogii Tolkiena, filmów Jacksona, jak i innych gier opartych na marce Władcy Pierścieni. Tutejsze uniwersum jawi się jako o wiele bardziej „brudne” i bezwzględne, niż miało to miejsce wcześniej. Sama opowiedziana historia nie jest jednak czymś nadzwyczaj ambitnym i mimo dość fajnego, nowatorskiego spojrzenia na Wojnę o Pierścień nie jest w stanie niczym szczególnym nas zaintrygować. Mimo to, należy docenić oryginalną postawę twórców.
Nim rozpoczniemy rozgrywkę, wybierzemy jednego ze wspomnianych trzech dobroczyńców (warto zaznaczyć, że z każdym kolejnym rozdziałem bohatera będziemy mogli dowolnie zmieniać, ale niemożliwym jest wybieranie ich podczas rozgrywki, co mnie osobiście frustrowało). Każda z postaci posiada zestaw charakterystycznych dla siebie umiejętności, przygotowanych oczywiście w taki sposób, by nawzajem się uzupełniały (przynajmniej w teorii). Przygotowany model rozgrywki opiera się niemal w całości na typowych koncepcjach trzecioosobowej gry akcji, jednakże można też zauważyć duży wpływ elementów charakterystycznych dla gier fabularnych. Przejawia się to przede wszystkim w możliwości rozwoju naszych podopiecznych oraz w wyposażaniu ich w nowy ekwipunek. Co ciekawe, autorzy przewidzieli możliwość prowadzenia stosunkowo bogatych rozmów z bohaterami niezależnymi, trochę na wzór dialogów znanych chociażby z Dragon Age czy Mass Effect.
To jednak wydało mi się elementem niepotrzebnym i wrzuconym na siłę. Owszem – możemy w ten sposób nieco zgłębić wiedzę na różne tematy związane z uniwersum gry, ale jak się okazuje, nie ma to innego, praktycznego zastosowania. Co warte uwagi, od spotkanych NPC’ów możemy przyjmować zadania poboczne, polegające najczęściej na odnajdywaniu na kolejnych planszach przedmiotów wskazanych przez zleceniodawcę (wykonywanie takich questów jest dopuszczalne dzięki możliwości powracania do wcześniej ukończonych lokacji). W tym wypadku jest to stosunkowo miłe urozmaicenie, ale w gruncie rzeczy także niezbyt zauważalne.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler