Pierwszy Deus Ex był po prostu genialny. Autorzy stworzyli niesamowicie sugestywny świat, do którego chciało się wracać, choćby po to, aby sprawdzić jak inaczej dało się zrealizować konkretną misję. Przyciągała też intrygująca fabuła oraz elementy RPG, dzięki którym protagonista zmieniał się z mięczaka w prawdziwego twardziela. Później przyszła kolej na kontynuację. Invisible War nie było już tym, czym pierwowzór. Projekt odpychał zarówno realizacją merytoryczną, jak i techniczną. Deweloper cisnął po prostu na datę premiery i z obiecywanych rozwiązań ostatecznie pozostało bardzo nie wiele. Dlatego też w przypadku „trójki” byłem sceptyczny. Pewną dozę niepewności rozwiała wersja beta, w którą miałem przyjemność grać w maju, teraz, po ograniu edycji finalnej mogę ostatecznie przyznać, że właśnie takiej kontynuacji się spodziewałem. Nie jest idealnie, ale wszelkie drobne niedociągnięcia bledną przy rozmachu z jakim studio Eidos Montreal zrealizowało swe najnowsze dzieło. Czyżby gra roku? Być może, ale nie wyprzedzajmy faktów.
Deus Ex: Bunt Ludzkości przenosi nas do świata przyszłości. Świata nie kontrolowanego już przez rządy, a przez potężne organizacje mające tak zasobne konta bankowe, że są w stanie kupić każdego. Ludziom zamieszkującym błękitny niegdyś glob pozostało jedynie złudzenie swobody i wolnej woli. Wszystko co robią podporządkowane jest żądaniom korporacji, a ich życie kręci się wokół augumentacji – specjalnego trendu, w wyniku którego człowiek jest w stanie pokonać bariery własnego ciała. Wszczepy i modyfikacje są na porządku dziennym, a jeśli nie masz najnowszej wersji jesteś odrzutkiem. Co rusz mamy zatem półroboty spacerujące ulicami. Z drugiej strony barykady są natomiast ludzie, uważający, że każda ingerencja w organizm pozbawia nas człowieczeństwa. Postanawiają walczyć, rozpoczynając tytułowy Bunt Ludzkości.
Główny bohater, niejaki Adam Jensen, nie stanowi oczywiście trzonu tegoż buntu. Jest bowiem policjantem, który w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności trafia na stół rzeźnicki (mhm, chirurgiczny) i zostaje odrobinę dopasiony modyfikacjami. Nie jest zbyt szczęśliwy z zaistniałej sytuacji, ale cóż poradzić? Jedyną alternatywą była śmierć. Elektroniczne wszczepy dość szybko stawiają go na nogi, dając sporo nowych umiejętności. Od tej pory stara się on dotrzeć do informacji na temat tego, kto autoryzował jego zmartwychwstanie, a w miarę postępów śledztwa zagłębia się coraz dalej w ogólnoświatowy spisek, stanowiący najważniejszą część zbudowanego przez autorów wątku fabularnego. Do finiszu prowadzi nas pełna niebezpieczeństw droga przez wiele najwspanialszych miast świata. Każde zrealizowane z rozmachem i dbałością o szczegóły. Nie są to jednak metropolie wzorowane na dzisiejszych, wszak akcja rozgrywa się w przyszłości.
Każde miasto stanowi swego rodzaju stację wypadową dla naszego protagonisty. To właśnie w niej znajdujemy kolejne fragmenty głównego wątku fabularnego, jak również sporo zleceń pobocznych, które same w sobie także oferują odrębne, niejednokrotnie wielowarstwowe historie. Zapomnijcie o zabawie w kuriera, czy zadaniach pokroju idź tam, zabij trzy osoby i wróć, a dostaniesz wzmacniacz kinetyczny. Questy są ciekawe, długie i zazębiają się wzajemnie, dzięki czemu wykonuje się je z niekłamaną przyjemnością. Wydłużają one też znacząco czas rozgrywki, który w przypadku osób dokładnych i wścibskich oscylować winien w granicach 50 godzin. Mniej ciekawscy gracze powinni przygotować się na około 30 godzin, przepełnionej akcją rozgrywki. Czas ten jest oczywiście jak najbardziej satysfakcjonujący. Singiel z Call of Duty czy Battlefield: Bad Company się po prostu umywa.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler