Od premiery pierwszej części Unreal minęło już 13 lat. W świecie gier ten tytuł od dawna może być nazywany starym, a w związku z tym większość młodych graczy zapewne o tej produkcji nie słyszało. Nawet jeśli słyszeli, to na pewno nie widzieli jej w akcji. Starsi wyjadacze, pamiętający jeszcze pierwsze odsłony Quake'a, czy Dooma znają ten tytuł doskonale. Pamiętają też, że ten shooter zatrząsł światem gier zarówno pod względem technologicznym, jak i grywalnościowym. Wprowadził nową jakość. Grywalność jak wiadomo pozostaje na zawsze, technologia jednak bardzo szybko się starzeje. Czy tytuł, który nadał kształt dzisiejszym FPSom, po 13 latach wciąż jest wart odświeżenia? Sprawdźcie.
Przybyłem...
Fabuła osadzona została w dalekiej przyszłości, gdy ludzie skolonizowali odległe obszary kosmosu. Nasza historia rozpoczyna się na pokładzie UMS Vortex Rikers, więziennego promu kosmicznego, którego pierwotnym zadaniem było przetransportować więźniów, wśród których jest Ash, nasz bohater (w opcjach gry, możemy wybrać własną postać, co uczyniłem, jednak na potrzeby recenzji trzymam się domyślnej wersji).
"Miała to być rutynowa akcja, jednak tym razem coś poszło nie tak. Rozległo się wycie syren, czerwone lampy alarmowe zaczęły „migać”, a chwilę później z wielkim impetem uderzyłem o ścianę. Po odzyskaniu przytomności widziałem tylko słabe, awaryjne oświetlenie oraz masę krwi i trupów. Po chwili obcowania z komputerem pokładowym dowiedziałem się, iż prom rozbił się na nierozpoznanej planecie. Silniki zostały zniszczone, a komputer wykrył obce istoty na pokładzie. Pewne było tylko jedno, bez broni nie miałem szans na przeżycie.
Wszedłem do sąsiedniego pomieszczenia, znalazłem tam broń oraz pancerz, lecz nie wiedzieć czemu nie czułem się zbyt pewnie. Być może to te rozszarpane ciała uzbrojonych po zęby strażników, tak na mnie działały. A może to te przeraźliwe jęki zza ściany, pochodzące prawdopodobnie od zabijanych właśnie „szczęśliwców”, którym tak jak mi udało się przeżyć. Teraz już byłem pewien, że obcy nie przyszli tutaj pomóc rannym. Bez zastanowienia ruszyłem w poszukiwaniu wyjścia z wraku, to był jedyny sposób ratunku.
Po kilkudziesięciu minutach, szczęśliwie i bez bezpośredniego kontaktu z oponentem udaje mi się opuścić statek. Planeta jest strasznie podobna do tej, o której opowiadał mi mój dziadek, tylko jak ona się zwała... już wiem, „Ziemia”! Mija 5 minut mojej wędrówki, na horyzoncie widzę jakiś budynek. Jest zrobiony z kamienia, a dach pokryty płaską cegłą... zaraz... budowla ta dokładnie przypomina dom, w którym wychowywali się moi rodzice, dom na Ziemi, o którym też mówił mi dziadek... Czyżby? Niemożliwe! Podekscytowany otwieram drewniane drzwi, wchodzę do wielkiego pomieszczenia, w którym rozpalone jest ognisko, odwracam się i przerażony padam na podłogę. Było już za późno bym wyciągnął broń. Wielka, mierząca trzy metry sylwetka stała przede mną. To był koniec, zabije mnie – pomyślałem. Tak jednak się nie stało, stwór zbadał mnie wzrokiem i złapał za rękę, poczułem jak przez moje ciało przepływa dobra energia. Poczułem, że jestem w raju. Czy ja... Czy ja na pewno przeżyłem tę katastrofę? Stwór odszedł ode mnie, usiadł przy ognisku i zaczął medytować, a ja po chwili refleksji podszedłem do niego i spróbowałem porozmawiać. Bezskutecznie. Dźwięk, który wydobywał się z jego krtani był podobny do ludzkiej mowy, aczkolwiek istota władała niezrozumiałym dla mnie językiem. Mimo to, patrząc na jej zachowanie, odnosiłem wrażenie, że mnie rozumie. Po chwili przypomniało mi się, że przeszukując zwłoki załogi strażników, znalazłem translator, może on pomoże mi w komunikacji z moim wielkim przyjacielem. Udało się. Dowiedziałem się od niego, że planeta, na której się znajdujemy to Na Pali, a on należy do rasy Nali - gatunku bardzo łagodnego i mimo warunków fizycznych, gardzącego przemocą.
Co więc wybiło wszystkich ocalałych na statku? Nali wiedział, lecz nie był skory by mi o tym opowiedzieć. W końcu uległ i powiedział mi o inwazji na Na Pali. Planeta była okupowana przez Imperium Skaarj i to właśnie jego łowcy wdarli się na wrak statku. Po chwili rozmowy do domu wpadł jeden z nich. Mierzył jakieś 2,5 metra, był bardzo zwinny i wyglądał jak wielka jaszczurka. Nie minęło pół sekundy, a Nali padł na podłogę, po tym jak Skaarj uderzył go swoim mięsistym ogonem. W tym czasie udało mi się wyciągnąć broń i strzałem w głowę powalić rywala, było jednak za późno. Mój przyjaciel był martwy, nie miał szans przeżyć tak potężnego ciosu. Nie mogłem tutaj dłużej zostać. Skoro ten mnie znalazł, następnym też się to uda. Pewne było tylko jedno, czymś na tę planetę stwory musiały przylecieć, a moim celem było znaleźć ich statek i jak najszybciej zniknąć w otchłani kosmosu."
Tak mniej więcej rozpoczyna się nasza przygoda. Historia ta wydaje się błaha, statek rozbija się na jakiejś planecie, na której grasują źli obcy, a my musimy odnaleźć drogę ucieczki z tego piekła, mimo to, wątek jest tak rozbudowany, że według mnie, nie jeden Crysis, czy inny proamerykański shooter science-fiction pozazdrościłby Unrealowi fabuły. Niestety twórcy ten aspekt potraktowali jako drobny dodatek do grywalności, historię poznajemy wyłącznie za pomocą translatora i przetłumaczonych notatek. Choć jest tego bardzo dużo, to odczuwalny jest brak dialogów i cut-scenek, a szkoda bo potencjał był spory. Tak więc plus za fabułę, a minus za jej prowadzenie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler