Raaistlin @ 25.03.2011, 21:38
Wojciech "Raaistlin" Onyśków
Nie ma chyba stratega, który nie kojarzyłby serii Total War. Ta swoje panowanie rozpoczęła ponad dekadę temu, nie spuszczając z tonu ani na chwilę.
Nie ma chyba stratega, który nie kojarzyłby serii Total War. Ta swoje panowanie rozpoczęła ponad dekadę temu, nie spuszczając z tonu ani na chwilę. W ostatnim czasie doczekaliśmy się obiecującego restartu serii i swoistego powrotu do korzeni – mowa tu oczywiście o Shogunie, a raczej drugiej jego części. Czy zapowiadane przez twórców zmiany usprawniły rozgrywkę, czy gra trzyma klimat swojego protoplasty i wreszcie – czy tryb multiplayer w końcu stanął na przyzwoitym poziomie? Cóż, gdybym na wszystkie te pytania odpowiedział już we wstępie, cały tekst nie miałby żadnego sensu. A zatem…
To, co od samego początku rzuca się w oczy przy kontakcie z Total War: Shogun 2, to wszechobecny klimat feudalnej Japonii. Muszę przyznać, iż od pierwszych zapowiedzi obawiałem się o orientalność, która w natłoku graficznych wodotrysków i nowoczesnych rozwiązań gdzieś po prostu uleci. Tak się jednak nie stało. Menu wita nas spokojną, klimatyczną muzyką, w tle kwitną wiśnie, a ikony poszczególnych opcji przypominają ręcznie malowane ilustracje wprost z japońskich dzieł. Już od samego początku jest dobrze, a nawet bardzo dobrze!
Oczywiście najważniejszą funkcją (choć w zasadzie od aktualnej części takowe stwierdzenie można uznać za wielce dyskusyjne) nowego Shoguna jest tryb kampanii dla pojedynczego gracza. Wcielamy się w nim w przedstawiciela jednego z wielu znanych bądź nie (Takedę kojarzą chyba wszyscy, prawda?) rodów, by na przestrzeni kolejnych lat zdominować podzieloną na prowincję Japonię. Cel jest w zasadzie jeden – wyeliminować aktualny szogunat i samemu zasiąść na tronie. Zadanie to łatwe wydaje się tylko na papierze, podczas kolejnych tur przekonamy się, iż ważne jest nie tylko sprawne wojowanie, ale także negocjowanie traktatów i sojuszy.
Nim jednak do tego przystąpimy, wita nas wyreżyserowany filmik, w którym od podstaw dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi (w końcu nie każdy musi być zaznajomiony z historią ówczesnej Japonii). Filmik o tyle fajny, iż narrator rozróżnia klan, który wybraliśmy. Tak więc już od samego początku czujemy pewne spersonalizowanie, co oczywiście wraz z postępem kampanii jedynie się zwiększa. Warto także nadmienić, iż każdy z dostępnych rodów różni się sposobem wojowania. Jedni silą się na bliski kontakt i załatwianie spraw po „samurajsku”, w iście honorowym stylu. Inni wolą uderzyć we wrogów silną konnica, a trzeci, przyglądający się z boku sojusznik, użyje wyśmienicie wyszkolonych łuczników, by wspomóc przyjaciela w walce.
I praktycznie na tym różnice pomiędzy poszczególnymi klanami się kończą. Nie uświadczymy tutaj wielkiego zróżnicowania armii. Trochę ów fakt boli, ale z drugiej strony jak bardzo odmienne mogą być klany, które mimo wszystko zamieszkiwały jeden, praktycznie identyczny kraj? Zatem różnice pomiędzy rodami uwidaczniają się zwykle w statystykach poszczególnych jednostek tudzież samej ich nazwie. Nic poza tym.
Wspomniałem wcześniej o dyplomacji. Trzeba przyznać, iż w tej dziedzinie panowie z Creative Assembly wykonali kawał naprawdę dobrej roboty. Co prawda w poprzednich częściach serii takowe rozwiązania również istniały, jednak tutaj całość posiada zupełnie odmienny wydźwięk. Przykładowo, chcąc zniszczyć mocnego sąsiada, nie musimy liczyć jedynie na siebie. Chwila szperania w zakładkach i wynajdujemy potencjalnego sojusznika, z którym dany ród również toczy wojnę. Kilka pertraktacji później wspólnie najeżdżamy mocarza, niszczymy go doszczętnie i przejmujemy jego włości. W przypadku, gdy przeciwnik widzi, iż nie ma z nami szans, występuje z prośbą o sojusz. Oczywiście z naszego punktu widzenia takowe zagranie nie ma żadnego sensu, ale już uczynienie go naszym wasalem, jak najbardziej.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler