Różne zabiegi developerów, mające na celu wyciśnięcie z graczy jeszcze większą mamonę, skutecznie przyczyniły się do niezbyt pozytywnego odbioru wszelakiej maści dodatków. W dzisiejszym świecie standardowe rozszerzenie kosztuje kilka dolców i dodaje jedną dodatkową broń, jakiś mały quest tudzież ulepszony pancerz. Coraz bardziej zapominamy o tych rasowych dodatkach, kosztujących kilkadziesiąt złotych, ale poszerzających grę o nowe, wcześniej nieznane rozwiązania czy też realia. Na szczęście ekipa odpowiedzialna za Bad Company 2 doskonale o tym pamięta, dlatego gracze od niedługiego czasu mogą grać w Vietnam, który jest swoistym powrotem do korzeni serii Battlefield, a przy okazji najlepszym pełnoprawnym dodatkiem A.D. 2010.
Co prawda Bad Company 2: Vietnam Ameryki nie odkrywa, jednak znakomicie wstrzeliwuje się w klimaty lat 60., oferując przy okazji niesamowicie wartką akcję w podobnym stylu, jaki mieliśmy okazję podziwiać grając w podstawkę. Zasady zostały niezmienione – 4 tryby gry, dwie przeciwne strony konfliktu, masa wybuchów i fragów, a to wszystko we wręcz genialnym klimacie wojny w Wietnamie. Dla zatwardziałych samotników śpieszę z wyjaśnieniem, iż Vietnam jest jedynie rozszerzeniem sieciowym i nie oferuje żadnej kampanii dla jednego gracza. Tak więc jeśli nie pykałeś po sieci w podstawce, tutaj również nie masz czego szukać. Niektórzy pewnie trochę pomarudzą na brak jakiejkolwiek fabuły, ale nie oszukujmy się – Battlefield od zawsze był strzelanką sieciową, a wszelkie moduły dla jednego gracza stanowiły jedynie przedbieg przed faktyczną rozgrywką. Z drugiej strony trochę trudno byłoby połączyć czterech członków tytułowej „Bad Company” z konfliktem wietnamskim, wszak wojna miała miejsce dwadzieścia lat wcześniej. Sweetwater w tym czasie potrafił jedynie porządnie narobić w pieluchy.
Po ściągnięciu 2.6 gb danych z serwerów EA, jesteśmy witani tym samym menu, które pamiętamy z dwójki. W rogu widnieje jednak odnośnik przenoszący nas do zupełnie odmiennego modułu, ze znacznie lepszym klimatem (którym będę się podniecał jeszcze kilka razy). Brawa dla studia DICE należą się za zupełne oddzielenie obydwu części, przez co wyszukiwarki serwerów nie gubią się w natłoku różnych wersji. Gramy w Vietnam, to wyszukuje tylko wietnamskie potyczki i vice versa. Przenosi się natomiast doświadczenie, które nastukaliśmy w pierwotnej wersji. Trudno jest mi stwierdzić, czy bronie należy odblokowywać – moje były dostępne od samego początku, jednak weźcie pod uwagę fakt, iż kierowany przeze mnie wojak stoczył niejedną bitwę podczas Zimnej Wojny. O ile Vietnam nie oferuje jako takiego zdobywania nowego ekwipunku, tak jeśli coś nie zostało przez nas wcześniej odblokowane w Bad Company 2, to biegając po wietnamskiej dżungli wciąż mamy okazję to zrobić. Całkiem przemyślane i fajne. Skoro już przy poziomach i osiągnięciach jesteśmy – serwery EA potrafią czasami trochę namieszać i zdegradować nas do 1 levelu, jednak są to problemy czasowe, z pewnością wynikające z dużego zainteresowania tytułem.
Zaopatrując się w Vietnam otrzymujemy 4 nowe, klimatyczne mapki, zupełnie odmienne realia oraz oczywiście nowy zestaw uzbrojenia. Mapy zaprojektowane są w sposób wręcz genialny. Widać od razu, że twórcy więcej czasu poświęcili trybowi Rush (u nas znany jako Gorączka), gdyż lokacje dopracowane są do ostatniego piksela. Nie odniosłem wrażenia, jakoby którakolwiek z map faworyzowała jakąś frakcję, nawet pomimo przewagi pancernej jednej ze stron ( w tym przypadku zawsze Amerykanów). Co z tego, że Wujek Sam wjedzie T-54 w środek bambusowej wioseczki, skoro zaraz zostanie skasowany przez nawał RPG? I tutaj pojawia się pierwsza znaczna różnica pomiędzy Vietnamem a podstawką. Potyczki nastawione są bardziej na walkę piechoty, pojazdy pancerne tudzież kanoniczne wręcz Hueye odgrywają znacznie mniejszą rolę. Co prawda te ostatnie na jednej lokacji potrafią nieźle namieszać, ale zmieniony został system zestrzeliwania helikopterów. Trafienie z RPG nie jest tutaj aż tak wielkim wyczynem. Projekt mapek również wpływa na intensyfikację walk piechoty. Wierzcie bądź nie, tutaj potyczki są jeszcze bardziej soczyste, emocjonujące, a przede wszystkim satysfakcjonujące. Mocniej odczuwalny jest bój o każdy centymetr frontu. Cudo!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler