O rewolucji, jaką przeprowadził Relic, wydając Dawn of War 2, pisałem już tyle, że tym razem zwyczajowo sobie charakterystyczną przemowę odpuszczę. Z drugiej strony nie byłbym sobą, gdybym już na wstępie nie ponarzekał. Oto dla fanów Warhammera 40k przyszedł czas, w którym będą karmieni kolejnymi dodatkami, krótkimi trybami dla jednego gracza i coraz większym brakiem balansu w rozgrywce sieciowej. Znając życie – kolejne produkcje Kanadyjczyków i tak sprzedadzą się znakomicie.
Chaos Rising nie odbiega od schematu zaprezentowanego powyżej. Najnowsze dziecko Relica stanowi samodzielny dodatek, oferujący nową kampanię (a raczej kontynuację tej znanej z podstawki), nową rasę oraz nowe jednostki dla nacji znanych z poprzedniczki. Typowe do bólu rozszerzenie, dlaczego zatem warto się nim zainteresować?
Pierwszym i chyba najważniejszym powodem zachęcającym do kupna jest kampania dla pojedynczego gracza (ewentualnie dwóch znajomych w trybie kooperacji). Space Marines, po zaprowadzeniu porządku i wyeliminowaniu Tyranidów, trochę się nudzili. Z tego też powodu programiści pół roku po wydarzeniach z podstawki wrzucają ich w nowy konflikt, z jakże starym wrogiem – Chaos Space Marines. Weterani wojen doskonale pamiętają, ileż to razy przy okazji przechodzenia kampanii w jedynce, ścieraliśmy się z heretyckim ścier… pomiotem. Nie inaczej jest także tutaj. Na swojej drodze napotkamy wszelkiego rodzaju tałatajstwo, z demonami na czele. Zgnilizna, ogień i zniszczenie – to cechy charakterystyczne naszego nowego-starego przeciwnika. Dorzućmy do tego potężne czary oraz klątwy wypowiadane przez czarnoksiężników – obraz wojny totalnej jest praktycznie gotowy.
Nie zagłębiam się szczegółowo w fabułę, gdyż opowiadanie o niej byłoby czystym „spoilerowaniem”, a psuć Wam zabawy w jakikolwiek sposób nie chcę. Napomknę tylko, iż twórcy przyłożyli się do przedstawionej opowieści bardzo dokładnie – kampania zapada w pamięci na długo po jej ukończeniu. Co najważniejsze, posiada alternatywne zakończenia, co z pewnością zachęci zatwardziałych fanów do jej wielokrotnego zgłębienia.
Rozpoczynając rozgrywkę mamy możliwość przeniesienia swojej drużyny z podstawki, wraz z jej umiejętnościami. Dla tych, którzy swoją przygodę z Dawn of War 2 dopiero rozpoczynają, udostępniono specjalny zapis, pozwalający bezstresowo zaaranżować sieczkę na wysokim poziomie doświadczenia. Tutaj kolejny ukłon w stronę graczy – po pierwszej misji mamy możliwość „wyczyszczenia” umiejętności naszych podwładnych, po czym istnieje opcja własnoręcznego rozdysponowania „skilli”, według własnych upodobań. Wszystko stworzone z myślą o nowych graczach – a tych ciągle przybywa.
Standardowo, nasza drużyna składa się z 5 oddziałów, znanych z poprzedniczki. Dla niewtajemniczonych nadmienię, iż w skład teamu wchodzą Zakonny Dowódca (czyli notabene my), Tarkus z oddziałem Space Marines, Thaddeus z drużyną szturmową, Cyrus (zwiadowcy) oraz Davian Thule w postaci Czcigodnego Drednota. Do standardowej piątki już na początku dołącza Kronikarz Jonah. Trudni się on we wspieraniu naszych podwładnych przy pomocy wszelkiego rodzaju zdolności psionicznych (czyli mówiąc bardziej po naszemu – czarów), potrafi także nieźle przyłożyć z umiejętności obszarowych, a w krytycznych momentach uleczy swoich sojuszników tudzież ich przyspieszy. Jednostka to zatem dość uniwersalna i teoretycznie, powinna być przydatna na polu bitwy. Niestety w moim przypadku odstawiłem ją na bok już po dwóch wykonanych misjach – zupełnie nie pasowała mi do stylu gry. Wolałem korzystać z bardziej przydatnych umiejętności starych przyjaciół, niż bratać się z nowym. Oczywiście jest to jak najbardziej subiektywne odczucie i nijak nie można tego podciągnąć pod minus.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler