Gra o Tron, sezon 8 - recenzja bitwy o Winterfell. Ciemno już, noc nadchodzi...
Może wydawać się to dziwne, że spisuję wrażenia z pojedynczego odcinka 8. sezonu Gry o Tron (olewając poprzednie), ale mam ku temu kilka powodów. Pierwszym i w sumie najważniejszym jest to, że zwyczajnie chciałem się podzielić odczuciami z seansu wyczekiwanego przez miliony osób starcia. Pozostałe kwestie, nie przedłużając, odłóżmy na bok.
Od razu zaznaczam, że nie powiem Wam tutaj, kto umarł, więc możecie czytać spokojnie - istotnych spoilerów brak. Głównie chcę sobie ponarzekać na sposób realizacji bitwy przez reżyserów serialowej Gry o Tron. Na batalię o Winterfell czekaliśmy przez dobrych kilka sezonów, czytaliśmy, że kręcono ją aż 130 dni. Oczekiwania były ogromne, także po mojej stronie.
A wyszło jak? No właśnie, wyszło jak zawsze, cytując klasyka. Czyli nie porwało. Długaśny, jak na telewizyjne standardy, 80-minutowy odcinek, ciągnął się jak flaki z olejem. Niby akcji było sporo, niby ciągle się tłukli. Ale jednak przeważyła logika, a raczej jej brak. Wiele scen totalnie nie trzymało się kupy. Podobnie jak i kwestie realizacyjne.
Ogromnym problemem - z punktu widza - w przypadku bitwy o Winterfell jest to, że toczy się ona po ciemku. Tak, cała bitwa skryta jest w mroku. Owszem, buduje to dość soczyście klimat - truposze, płonące miecze, ziejący błękitnym ogniem kościsty smok. To wszystko dobrze łączy się z nocną otoczką. Sęk w tym, że nie jest to uczta dla oczu, ale jeden wielki chaos - zdjęcia zrealizowano w tak wielkim mroku, że podczas dynamicznych starć nie bardzo widać, co się tam wyprawia. Serio, przez jakieś 40% batalii ciężko w ogóle się połapać kto się z kim tłucze. I człowiek odnosi wrażenie, że to chyba jednak trochę celowy zabieg, bo budżet, choć mały zapewne nie był, nie starczał na w pełni satysfakcjonującą realizację tak epickiego starcia.
Kwestie logiczne to już typowa jazda bez trzymanki. Bitwa się zaczyna i nagle człowiek się zastanawia, kto tu w ogóle dowodzi? Szybko dociera do niego, że tak naprawdę nie ma takiej osoby. Niby gdzieś tu stoi Jorah Mormont, obok Brienne z Tarthu razem z Królobójcą. Na odległym wzgórzu bitwę obserwują Jon z Daenerys. Nikt jednak nie przejmuje pałeczki i wszyscy sobie grzecznie stoją i czekają, co z miejsca wygląda dziwnie. Nagle gdzieś tam - ni stąd ni zowąd - pojawia się Melisandre. Za chwilę zupełnie bez celu, w totalną ciemność, do ataku zostaje rzucona horda Dothraków. Dwa razy odpalono katapulty i nagle stwierdzono, że w sumie to chyba wystarczy. O istnieniu takiego wynalazku jak łuk, jednej z najbardziej skutecznych broni w rękach strony broniącej się, twórcy jakby totalnie zapomnieli. Kończy się to takim absurdem, że truposze stoją sobie grzecznie 20 metrów od Winterfell i czekają, aż zgaśnie zapora z ognia. Obrońcy z kolei zamiast dziurawić ich strzałami, równie potulnie obserwują napastników z poziomu muru, jak gdyby nic się nie działo. Co scenarzyści mieli w tym momencie w głowach, to aż strach pytać.
Nieścisłości jest tu znacznie więcej, można by z nich sklepać książkę. Co chwila ktoś przychodzi komuś na ratunek, pojawiając się dosłownie znikąd. Bohaterowie, którzy powinni zginąć po kilka razy, zawsze jakimś cudem wychodzą z opresji - to brzmi wręcz jak totalne uśmiercenie stylu wykreowanego przez George'a R.R. Martina. Jasne, parę postaci siłą rzeczy tu umiera - ale gwarantuję wam, że żadna z tych śmierci nie wywoła u was większych emocji. I nawet w połowie nie będą to tak mocne sceny, jak ścięcie Neda Starka w pierwszym sezonie.
Rozczarowujące jest także zakończenie bitwy o Winterfell. Napisałbym coś więcej, ale obiecałem nie rzucać spoilerami, więc się tego trzymam. Znów ktoś pojawia się znikąd, znów brakuje tutaj jakiegokolwiek sensu. Pojawia się za to niedosyt, choć być może zniwelują go kolejne odcinki.
Szkoda, że twórcy nie stanęli na wysokości zadania i najważniejsze starcie z ciągniętej od 8 sezonów Gry o Tron zrealizowali po możliwie najmniejszej linii oporu. Oczekiwania były ogromne, bo nakręcano je od dobrych kilku sezonów. Tymczasem oglądało się to po prostu źle - nie tylko z powodów technicznych (kiepskie zdjęcia i zbyt ciemne sceny), ale też licznych nieścisłości i obecności wielu wydarzeń przeczących jakiejkolwiek logice czy nawet najbanalniejszym zasadom taktycznym.
Oby kolejne odcinki skupiły się na tym, co autorom serialowej Gry o Tron wychodzi zdecydowanie najlepiej - intrygach i błyskotliwych dialogach. Wszystkie trupy na ziemi wskazują, że tak będzie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler