Piąta rocznica BioShock: Infinite - co dalej z serią?
Dokładnie 26 marca 2013 roku na rynkach fizycznych i cyfrowych pojawiło się BioShock: Infinite! Mija właśnie 5 lat od wydania ostatniej odsłony tej serii strzelanek z elementami RPG, a cztery od premiery dedykowanego jej dodatku, Burial at Sea, i prawie tyle samo od zamknięcia studia odpowiedzialnego za cały cykl – Irrational Games. Pomysłodawca, Ken Levine, odszedł zakładając własny – o wiele mniejszy niż blisko dwustuosobowy zespół – team i pracuje nad niezależną grą.
Piąta rocznica to doskonały moment na powspominanie sobie tej innej pod względem miejsca akcji części, a także podywagowanie na temat przyszłości – lub w ogóle istnienia – tej serii.
Skąd wzięła się wyjątkowość Infinite? Pierwsze dwie odsłony, wydane w - kolejno - 2007 oraz 2010 roku, lokowały nas w podwodnej utopii autorstwa Andrew Ryana – powiedzmy, że antagonisty. Po „jedynce” i „dwójce” przenosiliśmy się z morskich odmętów dosłownie pod niebiosa – „trójka” oferowała nam przygodę w mieście Kolumbia, które jest równie utopistyczne, jak doskonale znane Rapture. Niewątpliwą siłą produkcji był niezwykły klimat, który ponownie udało się wykreować – Kolumbia to miejsce przyozdobione sznytem amerykańskiego miasta z początku XX wieku, z charakterystycznymi plakatami na ścianach budynków i sielskim klimatem z propagandowych filmów (rodzinne pikniki, drzewa pełne owoców, psy beztrosko bawiące się w parku etc.).
Jednak zapowiedź gry w 2010 roku oraz pierwsze wideo z E3 2011 nie zwiastowały tak przekolorowanego i nieco przesłodzonego miasta. Tytuł na początku lansowano jako bardziej mroczny, z większą dozą brutalności (choć i tak finalny produkt był przeznaczony dla graczy powyżej 18 roku życia i to wcale nie z przypadku). W wersji z 2013 nawet po wznieceniu buntu społecznego między dwoma ugrupowaniami – Vox Populi oraz Założycielami pod przywództwem lokalnego lidera, Comstocka – środowisko nie zmienia się jednak w tak dramatycznie wyglądające pobojowisko, jak na rzeczonych materiałach wideo.
A szkoda, bo jak wiemy, mimo podobnego tonu pierwszych dwóch BioShocków, Irrational Games nie cackało się – mówiąc kolokwialnie – z ugrzecznieniem Rapture ani zmutowanych ludzi je zamieszkujących. Stworzyło podwodną metropolię naprawdę ciemną i złowrogą. Zbudowano też klimat momentami zakrawający o elementy charakterystyczne dla horrorów. Tak czy owak Kolumbia miała swój niezaprzeczalny urok, który z całą pewnością stał za niewątpliwym sukcesem tej produkcji.
Oprócz kompletnie nowego miejsca akcji, otrzymaliśmy także świeżą historię (choć nie tak bardzo oderwaną od poprzedniczek, jak mogłoby się wydawać) oraz bohatera. Jest rok 1912, a tym razem w głównej roli obsadzono Bookera DeWitta – detektywa z agencji Pinkeriot, który upaprany w długi i hazard przyjmuje zlecenie, mogące odmienić jego sytuację. Tajemniczy gość prosi o sprowadzenie jego córki – Elizabeth – z dryfującej pod chmurami Kolumbii. Zaczyna się niewinnie, przeradzając się później w prawdziwy rollercoaster.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler