45 lat Konami na rynku gier wideo - czym zasłużyli sobie Japończycy?


Materdea @ 18:56 19.03.2018
Mateusz "Materdea" Trochonowicz
Klikam w komputer i piję kawkę. ☕👨‍💻

19 marca 1973 roku, czyli 45 lat temu, firma Konami rozpoczęła produkcję automatów do gier. Świętując datę wejścia Japończyków do świata gier wideo, wspominamy najważniejsze serie z punktu widzenia zachodniego gracza - Metal Gear (Solid), Silent Hill, Contra, Castlevania oraz Pro Evolution Soccer. Jest co wspominać!

Gdybym użył stwierdzenia, że tyle, co dało nam Konami w świecie gier wideo, to nie dał nam nikt, prawdopodobnie niewiele osób by się obruszyło, a zdecydowana większość przyklasnęła. Nie można japońskiej korporacji odmówić wkładu w raczkującą wtedy, a dziś wielomiliardową, branżę. To właśnie dziś, tj. 19 marca 2018 roku, świętuje niemal okrągłą – bo 45. – rocznicę wejścia Japończyków w ten biznes! Przyjrzyjmy się zatem kilku przełomowym seriom, wprowadzonym przez Azjatów i zapisanym – nierzadko złotymi –zgłoskami w księdze zwanej historią.

Na wstępie napomknę, że warto mieć na uwadze fakt, iż firma, będąca bohaterem niniejszego artykułu, nie tylko tworzyła gry tak dobrze nam, Europejczykom, znane, ale przede wszystkim trafiające na rynek azjatycki – patrząc więc na specyfikę statystycznego odbiorcy naszych treści, skupię się jednak wyłącznie na tych najbardziej rozpoznawalnych cyklach dla odbiorców kultury zachodniej. Strzelam, że zapewne całkiem sporej ilości z Was nic nie mówią takie nazwy jak Goeman czy Suikoden. A jeśli mówią, to gratuluję – macie tytuł „geeka MG”!

Wypadałoby zacząć od najbardziej zamierzchłych czasów, a więc skoro świętujemy 45. rocznicę, to od 1973 roku – niemniej kiedy wyobrażamy sobie „gry wideo” w tamtym okresie, trochę różnią się one od dzisiaj pojmowanej wirtualnej rozrywki. Podobnie jak większość firm wtedy, również Konami zaczynało od klasycznych automatów na monety ustawianych czy to w salonach, czy w innych miejscach, tak więc przeniesiemy się do nieco późniejszego okresu – końcówki lat 80.

1986 to przede wszystkim Castlevania. Podobnie jak niemal wszystko, co debiutowało w drugiej połowie XX wieku, tak samo pierwsza Castlevania to coś kompletnie innego od tego, co finalnie oglądamy dzisiaj. Wystarczy powiedzieć, że „jedynka” była klasyczną jak na tamte czasy grą platformową (to, że dwuwymiarową, chyba nie muszę dodawać), zaś ostatnia część wydana w 2014 roku – Castlevania: Lords of Shadow 2 – ewoluowała do formuły hack & slasha.

Jeśli już zdarzyło mi się zestawić pierwszą i ostatnią odsłonę, to warto nadmienić, iż zabawnym chichotem historii jest fakt związany z ich głównymi bohaterami. Otóż w oryginalnej Castlevanii wcielaliśmy się w niejakiego Simona Belmonta – spadkobiercę rodu Belmontów, legendarnych łowców wampirów. Z kolei Lords of Shadow 2 obsadza pierwszoplanową rolę w postaci Draculi – a kim w popkulturze jest ten jegomość, chyba nie muszę mówić.

Wracając do meritum – Castlevania najpierw ukazała się na Famiconie, zaś dopiero rok później na NES-ie, ostatecznie w 1990 trafiając na komputery osobiste. Naturalnie w kolejnych latach zdarzały się konwersje na nowe sprzęty, a ostatnim znanym przypadkiem są telefony komórkowe i Game Boy Advance (2004).

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosfrycek88   @   12:49, 21.03.2018
Ja ich najbardziej lubię za bijatyki Kensei secret fist, Bloody Roar.
0 kudosguy_fawkes   @   13:53, 22.03.2018
Znaczek Konami wyświetlający się na kineskopowym TV w dzieciństwie zwiastował dla mnie jedno - właśnie uruchamiana na Famiklonie gra na pewno będzie co najmniej dobra. Co ciekawe, Konami wtedy chytrze starało się omijać limity wydawnicze nałożone przez Nintendo i wypuszczało gry pod banderą niby innych firm.

Pierwszy Metal Gear położył podwaliny pod skradanki i okazał się sukcesem, chociaż gdy pierwszy raz pozbawiony umiejętności programistycznych Kojima podzielił się swoją wizją gry, został wyśmiany. Na szczęście nie poddał się i dzięki temu dostałem jedną z moich ukochanych serii. Oryginalne Metal Geary też zaliczyłem i przyznam szczerze, że grało mi się w nie znakomicie - dla kogoś, kto zna MG2, pierwszy Metal Gear Solid staje się niczym więcej, jak tylko jego wersją w 3D. ;)

Jako że klasyczne tytuły nadrabiam dopiero od jakiegoś czasu, zaliczyłem także pierwsze Silent Hill, a dwójka już czeka w kolejce na półce. Znakomity, psychologiczny horror. Polecam każdemu, kto chciałby zakosztować czegoś innego, jak krew sikająca po ekranie.

Szkoda, że tak wyszło z Kojimą, bo Silent Hills zapowiadało się ciekawie, a Hideo i tak nie przestał współpracować z Del Toro. Niby są przesłanki, że coś w stylu Metal Gear Survive mogło się ukazać jeszcze przy jego obecności w firmie, ale pewnie nie w tak odtwórczej, taniej formie. Teraz tej marce należy się już tylko błogi spokój.