45 lat Konami na rynku gier wideo - czym zasłużyli sobie Japończycy?


Materdea @ 18:56 19.03.2018
Mateusz "Materdea" Trochonowicz
Klikam w komputer i piję kawkę. ☕👨‍💻

Podobnie sprawa ma się z bohaterami, ponieważ na przestrzeni blisko 30 lat kiedy żyje magnum opus Hideo Kojimy, zmieniali się oni co najmniej kilkakrotnie. W oryginalnym Metal Gearze mieliśmy do czynienia z Solidem Snakiem – początkującym członkiem jednostki specjalnej o nazwie FOXHOUND. Trafiamy do obcej bazy wojskowej na naszą pierwszą misję. Zadaniem zaś jest – krótko i oględnie mówiąc – jej infiltracja.

Oczywiście wszystko w formacie skradanki, ponieważ Metal Gear – a później Metal Gear Solid – było swoistym prekursorem (a jeśli nie, to jednym z najbardziej wpływowych propagatorów tej formy rozgrywki) cichego załatwiania porachunków z obcymi wojskami. Solid ukrywając się w cieniu mógł co prawda zostać zauważonym, co jest oczywiście nieodłącznym elementem rozgrywki, ale wtedy wystarczyło uciec przed wzrokiem przeciwników, by dalej kontynuować wykonywanie rozkazów.

Dość rozpoznawalną, ale i jednocześnie nieco irytującą, cechą charakterystyczną tej marki jest jej chronologia – a właściwie to brak. Kolejne części serii nie opowiadały historii „po kolei”, a skakały pomiędzy latami i dekadami, oferując graczom niekiedy prawdziwe zakłopotanie, kiedy musieli oni czytać opracowanie fabuły poprzednich odsłon lub korzystać ze streszczeń, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Docieramy wreszcie do roku 1999 i premiery pierwszej odsłony Silent Hill – survival-horroru mającego wówczas zdetronizować pozycję konkurencyjnego Resident Evil od Capcomu. Koniec końców obie marki osiągnęły niemało w reprezentowanym gatunku, jednak mam wrażenie, że to Ciche Wzgórze jakoś mocniej odbiło swe piętno na psychikach graczy w tamtym okresie.

„Jedynka” twórczo rozwinęła kilka koncepcji wydanych w 1996 i 1998 roku dwóch części Resident Evil, oferując przede wszystkim o wiele gęstszy i mroczniejszy klimat. Spowite wieczną mgłą miasto i wszechobecna rdza pomieszczeń związana z innym wymiarem działały na wyobraźnię. Wcielaliśmy się w rolę Harry’ego Mansona, którego córka Cheryl zaginęła w okolicach tytułowego miasteczka.

Jedynym z bardziej elektryzujących momentów w życiu tej marki była prezentacja tajemniczego projektu o nazwie P.T. z 2014 roku, będącego pierwotnie interaktywną zapowiedzią nowej części pt. Silent Hills – i to z Hideo Kojimą oraz Guillermo Del Toro za sterami! Finalnie kryzys na linii japoński deweloper – Konami sprzed trzech lat przekreślił szanse na powstanie kolejnej odsłony, niemniej jednak korporacja z pewnością nie zapomniała o swoim wartościowym znaku towarowym w magazynowych zasobach i raczej na pewno w niedalekiej – lub odległej – przyszłości pokusi się o zapowiedź kolejnego projektu.

No i w końcu Pro Evolution Soccer – najgroźniejszy konkurent serii FIFA od EA Sports! Japończycy wystartowali ze swoim cyklem wirtualnego symulatora piłki nożnej teoretycznie w 2001 roku, ale żeby naprawdę poznać korzenie tej marki musimy przenieść się do 1996 (a 1995 w Japonii) – na konsoli PlayStation pojawia się dzieło o wymownym tytule Goal Storm. Rok później zaś na ten sam sprzęt trafia ISS Pro (Goal Storm 97), które po pięciu częściach zostaje przemianowane na doskonale znanego nam PES-a.

W ten sposób kończy się ta krótka, sentymentalna wycieczka po najważniejszych dla zachodnich graczy seriach stworzonych bądź wydanych przez japońską korporację Konami, która dzisiaj świętuje 45-lecie wejścia w branżę gier wideo. Na pewno macie jakieś wspomniane z którąś z części powyższych cyklów – dajcie o nich znać w komentarzach!

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosfrycek88   @   12:49, 21.03.2018
Ja ich najbardziej lubię za bijatyki Kensei secret fist, Bloody Roar.
0 kudosguy_fawkes   @   13:53, 22.03.2018
Znaczek Konami wyświetlający się na kineskopowym TV w dzieciństwie zwiastował dla mnie jedno - właśnie uruchamiana na Famiklonie gra na pewno będzie co najmniej dobra. Co ciekawe, Konami wtedy chytrze starało się omijać limity wydawnicze nałożone przez Nintendo i wypuszczało gry pod banderą niby innych firm.

Pierwszy Metal Gear położył podwaliny pod skradanki i okazał się sukcesem, chociaż gdy pierwszy raz pozbawiony umiejętności programistycznych Kojima podzielił się swoją wizją gry, został wyśmiany. Na szczęście nie poddał się i dzięki temu dostałem jedną z moich ukochanych serii. Oryginalne Metal Geary też zaliczyłem i przyznam szczerze, że grało mi się w nie znakomicie - dla kogoś, kto zna MG2, pierwszy Metal Gear Solid staje się niczym więcej, jak tylko jego wersją w 3D. ;)

Jako że klasyczne tytuły nadrabiam dopiero od jakiegoś czasu, zaliczyłem także pierwsze Silent Hill, a dwójka już czeka w kolejce na półce. Znakomity, psychologiczny horror. Polecam każdemu, kto chciałby zakosztować czegoś innego, jak krew sikająca po ekranie.

Szkoda, że tak wyszło z Kojimą, bo Silent Hills zapowiadało się ciekawie, a Hideo i tak nie przestał współpracować z Del Toro. Niby są przesłanki, że coś w stylu Metal Gear Survive mogło się ukazać jeszcze przy jego obecności w firmie, ale pewnie nie w tak odtwórczej, taniej formie. Teraz tej marce należy się już tylko błogi spokój.