Czy skrzynki w grach mogą działać?
Co ciekawe, skrzynki w grach płatnych, jak np. Overwatch, nie są obecnie niczym dziwnym. Wspomniane dzieło studia Blizzard nie wzbudziło prawie żadnych kontrowersji, ponieważ oferuje głównie przedmioty kosmetyczne. Nie zaburza to balansu zabawy, nie wycięto też z niego elementów kluczowych dla rozgrywki. Osoby, które chciały płacić nie miały więc żadnej przewagi nad tymi, które nie mają ochoty albo funduszy by to robić. Prawdziwa burza nadeszła całkiem niedawno, w związku z kontrowersjami dotyczącymi Star Wars: Battlefront II.
W najnowszym projekcie Electronic Arts skrzynki są nieodzowną częścią progresji. Nie da się tak po prostu rozwijać bohaterów i wybierać w jakim kierunku mają iść. Znaczna część zawartości rozgrywek multiplayer pochowana jest w skrzynkach. Skrzynkach, które są losowe i nigdy tak naprawdę nie wiemy co z nich wypadnie. Gracze szybko więc skalkulowali, że pozyskanie wszystkiego w grze pochłonie kilka tysięcy godzin czasu grającego albo przeszło 2 tysiące dolarów (około 7500 zł). Obliczenia błyskawicznie rozeszły się w sieci, a Electronic Arts finalnie zmuszone zostało do tego, aby mikrotransakcje wyłączyć (najprawdopodobniej po interwencji Disneya).
W tym momencie wypada się zastanowić nad genezą problemu i tym, dlaczego nikt nie pomyślał wcześniej, że podobne rozwiązanie jest po prostu bez sensu. Skrzynki z kosmetycznymi drobnostkami można jeszcze zrozumieć. Można nawet odpuścić kwestię ich losowości. Ale kiedy istotne elementy gry, np. wyposażenie czy postaci, zamknięte są za jakimś tam generatorem, nie można nie zdać sobie sprawy z tego, że gracze nie będą zadowoleni. Co ciekawe, podobne rozwiązanie zastosowano też w Need for Speed Payback (lekko już zmienione), a zatem pomysłodawca musiał być pewny swego. Musiałoby mu też nie przeszkadzać kupowanie na ślepo.
Idzie, na ten przykład, owy jegomość do salonu samochodowego. Tam nabywa auto w podstawowej wersji, po czym płaci dodatkowe kilkanaście tysięcy złotych za losowe skrzynki, przydzielające mu wyposażenie. Nie może wybrać tempomatu, tudzież efektownych czarnych alusów. Ze skrzynek wypadają mu włochate kostki pod lusterko, różowy spoiler z przodu i fioletowy z tyłu. Ciekawe czy radośnie zleciłby montaż, zapłacił za usługę i wyjechał swoim nowym nabytkiem z salonu. Mam wrażenie, że osoby, które decydują o zastosowaniu rozwiązań pokroju tych ze Star Wars: Battlefront II oraz Need for Speed: Payback są całkowicie wyjęte z rzeczywistości.
Jako że pomysł był głupi, graczom totalnie się nie spodobał. Zaraz też zaczęły się pojawiać głosy dotyczące tego, że skrzynki to najzwyklejszy hazard. Skoro za nie płacimy, a nie wiemy czy to, co dostaniemy warte jest swojej ceny, mamy do czynienia z grą losową (i nie jest tak, jak twierdzi ESRB, że każdy wygrywa!). Na domiar złego, oparcie systemu rozwoju postaci na skrzynkach to żerowanie na nieletnich. Wykorzystywanie ich podatności na manipulację. Głos w sprawie zabrali nawet różni politycy oraz organizacje okołorządowe, zapowiadając bliższe przyjrzenie się tematowi.
Czym to się skończy? Ciężko powiedzieć. Pewne jest to, że Electronic Arts samo strzeliło sobie w kolano. Po pierwsze, kontrowersje na pewno wpłynęły na sprzedaż Star Wars: Battlefront II. Po drugie, gracze z dużym dystansem podchodzić będą do ich kolejnych gier, obawiając się o to, że źle przygotowane skrzynki także i do nich trafią, psując zabawę. Byłoby raczej niefajnie, gdybyśmy podobne rozwiązania zobaczyli np. w Dragon Age IV, Anthem, kolejnym Battlefield oraz Battlefront III, które pewnie trafi do sprzedaży w 2019 roku. Pozostaje mieć nadzieję, że wydawca wyciągnie wnioski i tak się nie stanie. Gier nie robi się dookoła mikrotransakcji, ale odwrotnie!
Skrzynki na pewno nie odejdą. Nie ma na to szans. Każda korporacja istnieje po to, by zarabiać. Musi też zarabiać cały czas coraz więcej, aby ludziom opłacało się w nią inwestować. Deweloperzy i wydawcy muszą sobie jednak zdać z tego sprawę, że ludzie nie lubią pay-to-win, nie lubią też dopłacać do czegoś, za co już zapłacili, a jak płacą, to chcą wiedzieć co dokładnie dostaną za swoje ciężko zarobione pieniądze. Gracz to nie dojna krowa. Trzeba trafić w jego gusta, aby poświęcił coś ostatnio najcenniejszego – swój wolny, mocno ograniczony czas! Bezpardonowe robienie społeczności „w balon” na dłuższą metę przyniesie więcej szkód niż korzyści. Przekonało się o tym boleśnie Electronic Arts (oby inni nie poszli w ich ślady), ale mam nadzieję, że zmiany jakie planują wdrożyć w Star Wars: Battlefront II sprawią, że odzyskamy w nich wiarę.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler