Recenzja Ghost in the Shell - efektowna nijakość
Wybierając się do kina na Ghost in the Shell nie wiedziałem czego tak naprawdę się spodziewać. Nie jestem fanem anime i mangi, więc twórczość Masamune Shirowa, na której bazuje film, jest mi kompletnie obca. Mimo tego postanowiłem dać filmowi szansę, nie ukrywając, że jednym z powodów była Scarlett Johansson w roli głównej. Która, suma sumarum, okazała się najjaśniejszym punktem widowiska.
Fabularnie film nie powala. Obserwujemy historię Miry Killian, zwanej też Majorem, która jest pół człowiekiem i pół cyborgiem. Bohaterka jest doskonałym połączeniem człowieka i maszyny - efektem zaawansowanych prac pewnego zespołu. Końcowy efekt to plastyczne i zabójczo zwinne mechaniczne (choć w tym wypadku to słowo brzmi mocno prymitywnie) ciało kontrolowane przez ludzką świadomość. Maszyna stworzona do zadań specjalnych, stojąca na czele nieco tajemniczej Sekcji 9, walczącej z najgroźniejszymi przestępcami.
Opowiedziana w filmie historia próbuje poruszyć rozmaite wątki związane z człowieczeństwem, połączeniem człowieka z maszyną i wynikających z tego uczuć (lub ich braku). Obraz w reżyserii Ruperta Sandersa nie wnosi jednak do tematu niczego nowego, chwytając się sztampowych schematów i raczej nie zmuszając widza do głębszych dywagacji. Na te zresztą nie ma specjalnie czasu, bo tuż po wątkach do przemyśleń następuje akcja, która jest zdecydowanie mocniejszą stroną filmu. Efektowne sceny walki, nieźle nakręcone i udźwiękowione wymiany ognia, to wszystko może się podobać. Choć znów nie widać niczego, co mogłoby jakoś wyróżnić Ghost in the Shell na tle gatunku akcji. Jakkolwiek sceny, w których Scarlett zwinnie wywija swym gibkim androidowym ciałem, są nakręcone naprawdę fajnie, tak już finalne starcie prezentuje się dość komicznie i nijako.
I właśnie ta nijakość jest największym problemem Ghost in the Shell. Film momentami jest niezły, czyli wtedy, gdy na ekranie się dużo dzieje, ale pozostałe sceny, te budujące scenariusz, bywają usypiające i po prostu nudne. Nie wynika to ze złej gry aktorów, bo ci swoje role odegrali poprawnie (a Scarlett nawet bardzo dobrze), ale niezbyt pomysłowo zrealizowanych dialogów czy, a może przede wszystkim, słabo nakreślonej historii. Fabuła jest przewidywalna i praktycznie niczym nie zaskakuje, a w całym filmie są może ze dwa większe zwroty akcji, które jednak nie zachęcają do szybszego wcinania popcornu lub nerwowego zapijania go colą.
Oglądając Ghost in the Shell ma się zresztą wrażenie, jakby ponad kwestie fabularne twórcy postawili efektowność pokazywanych scen. Pod tym względem dzieło nie zawodzi i może się podobać - wiecznie jasne neonowe miasto przyszłości z wyświetlanymi wszędzie ogromnymi hologramami, szczegółowo dopieszczone modele postaci czy momentami oślepiająca gra świateł. Wszystko to jest szalenie efektowne i momentami aż żałowałem, że nie wyrobiłem się na lecący godzinkę wcześniej seans w 3D. Wizualnie to majstersztyk.
Ale oceniając całość, to tylko średnie futurystyczne kino akcji, które porusza dość mocno wyeksploatowaną tematykę, nie wnosząc do niej niczego od siebie. Jeżeli lubicie takie klimaty, to możecie rzucić okiem, ale w innym wypadku raczej nie będziecie zachwyceni. Nie wiem jak filmowe Ghost in the Shell ma się do oryginału, ale w sumie nie chcę wiedzieć, bo kinowy obraz nie zachęcił mnie do zagłębienia się w to uniwersum.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler