Cyberpastwiska, czyli rzecz o sieciowych baranach
Od jakiegoś czasu dostrzec można w sieci dziwną tendencję. Społeczność internetowa jest dziwnie wokalna, ale najczęściej tylko w kwestiach krytykowanych. Jak jest jakaś ciekawa akcja o pozytywnym wydźwięku, rozejdzie się wcześniej czy później, ale zdecydowanie wolniej niż coś negatywnego. Rozpoczyna się wówczas klasyczne pastwienie, a jeden baran, że tak brzydko napisze, potrafi przyciągnąć dziesięciu kolejnych i w rezultacie mamy niemałą chryję. Często z niczego.
Do napisania niniejszego artykułu skusiły mnie ostatnie wydarzenia z grą Mass Effect: Andromeda. Deweloperzy spędzili przy projekcie kilka lat – z plotek wychodzi, że około 5 – a wydawca zainwestował w jego powstanie mniej więcej 40 milionów dolarów. Dla szeroko pojętej społeczności graczy nieistotne było to, z jak rozbudowanym projektem mamy do czynienia – o czym piszemy w naszej recenzji – zdecydowanie ważniejsza była jedna pierdoła, której uczepiono się, jak rzep psiego ogona.
Chodzi oczywiście o te nieszczęsne animacje. Niektóre z nich, przyznam, faktycznie wyglądają komicznie – szczególnie te żeńskiej bohaterki – bo panna Ryder potrafiła robić grymasy przypominające te towarzyszące opróżnianiu w trakcie zatwardzania. Czasem też pojawiają się postaci niezależne bez jakiejkolwiek mimiki. Nie powiem, że jest idealnie, bo tak nie jest, ale nie jest też tak tragicznie, jak pokazano to na rozlicznych materiałach filmowych. Wiem, bo przeszedłem Andromedę do napisów końcowych i prawdę mówiąc anomalie nie były jakoś mocno zauważalne, ani tym bardziej dokuczliwe.
Mimo to jeszcze przed premierą finalnej wersji tytułu uznano wszem i wobec, że mamy do czynienia z nic niewartym chłamem. W sieci pojawiło się mnóstwo filmików skrojonych z zaledwie garści ujęć, pokazujących niedociągnięcia animacji. Początkowo wyglądało to tak, że gracze po prostu się pośmieją i po sprawie. Sami zresztą opublikowaliśmy krótką wiadomość na ten temat. Wiedząc co stanie się później, totalnie kwestię tę byśmy odpuścili.
Zaczęło się niewinnie od jednego czy dwóch filmów. Później dosłownie każdy choćby trochę znany YouTuber musiał coś w związku z animacjami Mass Effect: Andromeda skleić i powiedzieć. Nie wymagało to jakoś szczególnie dużo pracy, a wyświetlenia się zgadzały - szły przecież w miliony. Społeczność szybko temat podchwyciła, zaczęły powstawać prześmiewcze memy, GIFy i inne takie. Na tym jednak się nie skończyło.
Prześladowcy postanowili znaleźć sobie kozła ofiarnego. Rozpoczęło się śledztwo, które doprowadziło zbirów do osoby, podobno, odpowiedzialnej za animacje mimiki twarzy w BioWare. Bogu winna Allie Rose-Marie Leost zaczęła czytać na swoim Twitterze (prawdopodobnie nie tylko) przeróżne krytyczne wpisy. Niektórzy posunęli się nawet do wyzwisk oraz mocno niecenzuralnych słów. Napisać, że sprawy wymknęły się spod kontroli byłoby mocnym niedopowiedzeniem. Dotychczasowe barany przeszły na wyższy poziom zdurnienia. BioWare musiało wręcz bronić swojej koleżanki, aby się od niej odczepiono. Studio otwarcie przyznało, że nie da się przecież wskazać jednego winnego zaistniałej sytuacji. Niedociągnięcie było rezultatem zbiorowej pomyłki. Odpowiedzialność ponosiła cała firma.
Co ciekawe, jeden z byłych pracowników BioWare postanowił nawet sprawę nieco wyjaśnić. Chodzi o Jonathana Coopera – głównego animatora Mass Effect 2. Na łamach Twittera pokrótce napisał on co, jego zdaniem, przyczyniło się do dziwnej mimiki twarzy w Andromedzie. We wpisach Cooper przyznał, że w przypadku rozbudowanych gier RPG znaczna część animacji towarzyszących dialogom powstaje z użyciem algorytmu. Projektanci pracujący przy Andromedzie z początku najprawdopodobniej chcieli wszystkie rozmowy przygotować ręcznie, ale widząc, że nie zdążą na premierę zdecydowali się na algorytm. Algorytm, który przygotowano na sam koniec kilkuletniego procesu dewelopingu. Ktoś nie do końca go dopracował i dlatego czasem postaci rozmówców robią kuriozalne miny.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler