Recenzja filmu LIFE - porywający thriller w kosmosie
Równie dobrze zaprojektowano obcego. Początkowo nie prezentuje się on jakoś szczególnie porywająco, ale im dalej, tym lepiej. Pod koniec widzimy go w pełnej krasie i nie jest on jakimś bezsensownie prezentującym się cudactwem. Projektanci popuścili wodzę fantazji, ale nie przesadzili, za co należą im się brawa. Bardzo dobrze udało się też ekipie filmowej odzwierciedlić interakcję pomiędzy obcym, zwanym Calvinem. Z jednej strony, wszyscy, łącznie z oglądającym, go nienawidzą. Z drugiej, istnieje dziwne zrozumienie tego, że kreatura walczy przecież o przetrwanie, podobnie jak ludzie.
Wynikiem tejże walki jest wiele mocnych scen na pograniczu thrillera i horroru. Zdecydowanie najlepiej prezentuje się pierwsza, ale późniejsze także zrealizowano pomysłowo. Wypada mi jednak w tym momencie zaznaczyć, że LIFE nie jest przeznaczony dla osób o słabych nerwach, albo zbyt wybujałej wyobraźni. Twórcy obrazu się nie patyczkowali. Efekty są dosadne, mocne, a czasem wręcz obrzydliwe, choć bez przesady. O to jednak chodziło. Dzięki temu zbudowano wyśmienity klimat, emanujący aż do końca seansu.
Klimat, za który odpowiada też solidna obsada autorska. W rolach głównych są tu m.in. Ryan Reynolds (Deadpool), Rebecca Ferguson (Mission: Impossible - Rogue Nation) oraz Jake Gyllenhaal (Everest). Wszyscy aktorzy, nie tylko Ci pierwszoplanowi, spisali się wyśmienicie. Nie zauważyłem żeby mieli jakiekolwiek problemy z wczuwaniem się w swoje role, mimo że stanęli przecież w obliczu zagrożenia nie z tego świata, ale ze świata wirtualnej rzeczywistości – czyt. opracowanego przez grafików obcego. Występ wszystkich jest wiarygodny i naturalny, nie ma bezsensownych zachowań i dłużących się scen. Pomiędzy aktorami dostrzegalna jest też fajna chemia.
Bez zarzutów spisał się również reżyser, Daniel Espinosa. Nie ma on szczególnie dużego doświadczenia, ale mimo wszystko świetnie posługuje się narzędziami, jakie otrzymał. Ukazuje akcję w taki sposób, że nigdy nie wiemy co wydarzy się za moment. Robi budujące napięcie najazdy i zmiany perspektywy. Tworzy poczucie naszej obecności na pokładzie stacji. Nie jesteśmy tylko obserwatorami, ale uczestnikami rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Nie było to na pewno łatwo osiągnąć, ale zdecydowanie się udało.
Podsumowując, LIFE to jeden z najlepszych filmów science fiction, jakie oglądałem w ostatnim czasie. Poszedłem do kina licząc na przyjemne filmidło w kosmosie, a wyszedłem po mocnej, emocjonalnej podróży, w trakcie której cały czas siedziałem mentalnie na krawędzi krzesła. Pomaga w tym również idealnie dobrana długość, która sprawa, że całość ani nie męczy, ani nie zostawia niedosytu. Dwa tygodnie temu Logan, teraz LIFE – marzec to wyśmienity miesiąc dla fanów dobrego kina. Oby kolejne były co najmniej równie dobre!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler