Assassin's Crap? Może nie Crap, ale Creed też nie...
Serię Assassin’s Creed lubię i pewnie będę lubił, nawet mimo nieco kontrowersyjnego jakościowo Unity (które w sumie mnie i tak się podobało) i zdecydowanie wymęczonego Syndicate (przy którym nie wytrzymałem zbyt długo). Niemniej nie powiedziałbym, żebym na zapowiadaną od dawna ekranizację sagi czekał z jakimś szczególnym wystęskieniem, choć oczywiście byłem ciekawy co z tego wszystkiego wyjdzie.
Obraz otrzymał całkiem wybujały budżet (ok. 125 milionów dolarów + marketing), dobrą obsadę (Michael Fassbender, Marion Cotillard, Jeremy Irons) i pieczę Ubisoftu, zapowiadającego stały nadzór nad całym przedsięwzięciem. Mimo tylu asów w rękawie, produkcja zebrała bardzo mieszane recenzje za granicą, a w USA okazała się finansową porażką. Na szczęście dla inwestorów, po premierze w Europie statystyki trochę podskoczyły i istnieje realna szansa, że obraz w reżyserii Justina Kurzela przynajmniej się zwróci. Po seansie niestety nie będę stawał w obronie twórców: srebrnoekranowe Assassin’s Creed miało realną szansę stać się naprawdę fajnym tytułem, ale potencjał projektu bardzo skutecznie roztrwoniono. Otrzymaliśmy dzieło może nie jakoś bardzo złe, ale maksymalnie zwyczajne, pozbawione polotu, pomysłu i chociażby cząstki charakteru. A do tego z gronem zupełnie dziwacznych i odpychających pomysłów.
Największą siłą destrukcyjną obrazu jest jego fabuła. Jak zwykle nie chcę za dużo ujawniać, postaram się więc rozpisać całość ogólnikowo. Głównym bohaterem jest niejaki Callum Lynch - facet skazany za zabójstwo, którego poznajemy w dniu, w którym wykonywana jest na nim kara śmierci. Oczywiście wszystko okazuje się jedną wielką mistyfikacją. Cała szarada nie trwa długo, a nasz chłopak szybko budzi się w ośrodku badawczym Abstergo. Tam, po krótkim instruktarzu dotyczącym odkrywania przeszłości przy pomocy pamięci genetycznej, zostaje podłączony do Animusa (tutaj w formie dużego wysięgnika - nie pytajcie skąd ten pomysł). Dzięki temu sprytnemu urządzeniu Cal śledzi losy swojego przodka, żyjącego w XV i XVI wieku hiszpańskiego asasyna Aguilara. Jego celem jest zdobycie informacji o Rajskim Jabłku, tajemniczym artefakcie pozwalającym na kontrolowanie umysłów, przepadłym wieki temu, prawdopodobnie ukrytym właśnie przez Aguilara. Tyle w temacie ogólników.
Scenariusz wydaje się mieć zadatki na opowieść w stylu najlepszych growych odsłon serii, niemniej do ideału zdecydowanie mu daleko. Przede wszystkim filmowi brakuje elementarnej aury tajemniczości i mistycyzmu, która pulsowała w większej części gier. W dziełach Ubisoftu, mimo wzlotów i upadków, prawie zawsze dało się wyczuć pewną atmosferę intrygującej zagadkowości, która często popychała gracza do dalszej zabawy. Wielka szkoda, że filmowi nie udało się ani skopiować charakterystycznego klimatu gier, ani stworzyć namiastki własnego. Odkrywanie nowych kart historii konfliktu między asasynami, a templariuszami jest banalnie przedstawione i nie wnosi niczego interesującego do znanego wszystkim kanonu. Wszelkie dążenia templariuszy do zapanowania nad światem okazywały się obojętne dla widza, a asasyni ze swoimi ideami nie budzili żadnych wiarygodnych emocji.
Zupełnie też nie przekonało mnie nastawienie Calluma do całej tej sytuacji, ani jego ostateczna „przemiana” w kogoś na kształt bohatera. Nie podobało mi się również, że bardzo zubożono wątki rozgrywające się w średniowiecznej Hiszpanii (stanowią one niestety mniejszą część filmu). Szkoda, bo akurat te sceny całkiem mi się podobały, mimo zmarginalizowania elementów fabularnych. Żałowałem, że nie jesteśmy w stanie w ogóle poznać postaci Aguilara (ani nawet skrawka jego przeszłości), nie mamy też pojęcia o co walczy i dlaczego, ani jakie jest tło historyczne dla rozgrywających się w tutejszych realiach wydarzeń. Zdecydowanie można było pokazać więcej. Tak naprawdę przez cały seans miałem wrażenie, że podróż w przeszłość stanowi tylko i wyłącznie pretekst do pokazania średniowiecznych scenerii i nakręcenia kilku widowiskowych scen walki. Choć oczywiście i to jest potrzebne, tak założenia powinny być nieco ambitniejsze. Sumarycznie, scenariusz nie potrafi ani zaabsorbować, ani wywołać głębszych emocji. Wszystko wydało mi się nieprzemyślane i mało klimatyczne. Zupełnie jakby fabułę naszkicowano na kolanie, dano komuś do drobnej poprawki i od razu przystąpiono do zdjęć.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler