Gra w lekturze - Diablo: Wojna Grzechu - Księga druga: Smocze Łuski


Zidan @ 21:07 27.07.2015

Gdy w zeszłym roku recenzowałem pierwszy tom trylogii Diablo: Wojna grzechu raczej nie piałem z zachwytu. Zawiodły w zasadzie najbardziej podstawowe aspekty, począwszy chociażby od redakcji tekstu, poprzez miałkich bohaterów, a na kiepskiej historii skończywszy.

Gdy w zeszłym roku recenzowałem pierwszy tom trylogii Diablo: Wojna grzechu raczej nie piałem z zachwytu. Zawiodły w zasadzie najbardziej podstawowe aspekty, począwszy chociażby od redakcji tekstu, poprzez miałkich bohaterów, a na kiepskiej historii skończywszy. Na Smocze łuski - drugi tom serii Richarda A. Knaaka - musieliśmy czekać dość długo, bo blisko okrągły rok. I niestety: jeśli Prawo Krwi, podobnie jak i mnie, nie przypadło Wam do gustu, po Smoczych łuskach też nie oczekujcie zbyt wiele. Poziom obydwu książek jest zbliżony - z tą różnicą, że tym razem Wydawnictwo Insignis bardziej przyłożyło się do kwestii redakcyjnych. Sami jednak przyznacie, że nie brzmi to dostatecznie zachęcająco...



Mamy tu oczywiście do czynienia z dalszym ciągiem opowieści rozpoczętej w pierwszym tomie. Dzielny Uldyzjan, wyposażony w potężną moc Nefalemów, wraz z armią swoich „uczniów”, próbuje powstrzymać plugawe siły Trójcy. W tym celu walczy ze złymi demonami, z okrutną Lilith, a nawet zmaga się z nieprzewidywalnym, a przecież anielskiego pochodzenia, Inariusem. Nie będę rzecz jasna zdradzał zbyt wielu szczegółów, nie o to bowiem chodzi. Wiedzcie natomiast, by nie oczekiwać niczego szczególnie ambitnego ze strony tutejszej historii. Wprawdzie momentami autorowi udaje się nas zaskoczyć, ale na pewno nie wywołuje klasycznego opadu szczęki. Niestety Smocze łuski nie należą do powieści absorbujących, a czytelnikowi niemal od samego początku towarzyszy szeroko pojęta nuda.

Z tego wszystkiego chyba najbardziej drażniły mnie licho nakreślone sylwetki bohaterów – co zresztą było też sporą przypadłością Prawa Krwi. Już sama postać Uldyzjana okazała się absolutnie irytująca. Prosty facet cierpiący na jakiś kompleks mentora i zbawiciela dosłownie działał mi na nerwy, a ponadto w żadnym momencie nie wydał mi się wiarygodny. Pozostałe postacie, takie jak chociażby brat Uldyzjana Mendeln czy towarzysząca im Serentia, także w żaden sposób nie były w stanie wzbudzić we mnie sympatii. Niestety autor nie poradził sobie w tej materii.

Przeszkadzało mi również trochę zbyt patetyczne, niskolotne słownictwo i dialogi. Umieszczane często na siłę banalne wywody właściwie utrudniają delektowanie się tekstem i sztucznie próbują dodać powieści pewnej epickości. Autor wprawdzie usilnie próbuje nam wmówić, że Smocze łuski posiadają jakąś większą wartość i pewien moralistyczny wydźwięk, ja jednak jakoś nie dałem się porwać tej aurze intelektualizmu. Ostateczny efekt tych zabiegów jest sztuczny i nieatrakcyjny. Gdyby pisarz skupił się przede wszystkim na barwnym opisywaniu przedstawionej tu historii, a nie na desperackich próbach nadania jej głębi, wydźwięk z pewnością byłby lepszy.

Wszystko to sprawia, że lektura nie należy do lekkich. Przyznam, że nie najlepiej przechodziło mi się przez kolejne strony i musiałem dość mocno się zawziąć, by dobrnąć do ostatnich wersów. Wynika to zarówno z nieciekawej narracji, nużącej opowieści, jak niezbyt trafnie dobranego języka. Oczywiście zdarzają się trochę lepsze motywy. Smocze łuski mogą pochwalić się chociażby dużą ilością całkiem obrazowych, dynamicznych walk i bitew. Z racji umiejętności, jakimi posługują się główni bohaterowie, mamy tu sporo opisów czarów i ciekawych mocy. Otrzymujemy też niemałą dozę destrukcji. To jednak wciąż za mało, by w jakiś wyraźny sposób podnieść rangę powieści.

Choć w zeszłym roku Insignis nie do końca popisało się wydaniem tekstu, tym razem poradzono sobie znacznie lepiej. Nie ma tu literówek, błędów, itp. Również samo fizyczne wydanie książki wydaje się satysfakcjonujące. Mamy ładną okładkę, dobre sklejenie i solidny papier. W tej kwestii nie mam żadnych zastrzeżeń.

Jakkolwiek by nie było, Smocze łuski pozostają tekstem przeznaczonym tylko i wyłącznie dla najwierniejszych fanów serii Diablo, którzy za wszelką cenę chcą poznać wszelkie aspekty tego uniwersum. Jeżeli kupiliście Prawo Krwi i jesteście ciekawi, jak dalej potoczy się ta historia, tekst Richarda A. Knaaka mimo wszystko może przypaść Wam do gustu. W przeciwnym wypadku lepiej wstrzymać się z kupnem i zainwestować pieniądze w coś ciekawszego.

Sprawdź także:
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?