Test słuchawek Skullcandy Crusher
Wybór zestawu słuchawkowego nie jest łatwym zadaniem. Konstrukcji jest całe mnóstwo. Wybierać możemy ze względu na jakość wykonania, impedancję, przetworniki, wielkość nauszników, długość kabla, zastosowanie i wiele, wiele innych czynników. Jest całe mnóstwo, a każdy wpływa na przyjemność podczas korzystania z zestawu, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dla mnie każdy zakup słuchawek to lekko traumatyczne przeżycie, a w związku z tym, mam nadzieję, że przy pomocy garści artykułów uda mi się lekko przybliżyć kilka ciekawszych (a czasem także przereklamowanych konstrukcji). Na pierwszy ogień idą popularne i wcale nie tanie Skullcandy Crusher.
Skullcandy to firma, która wyrobiła sobie niezłą renomę wśród wszelkiej maści entuzjastów muzyki. Powstała ona w 2003 roku w USA, w mieście Park City, w stanie Utah, a jej specjalnością są m.in. odtwarzacze mp3 oraz zestawy słuchawkowe. Skullcandy Crusher, które postaram się poniżej zrecenzować, to jedna z ostatnich konstrukcji spółki. Słuchawki są swego rodzaju unikatem na rynku, a to za sprawą dodatkowych przetworników dedykowanych basom, zamontowanego w samych nausznikach. Dzięki nim najniższe tony mają być tak mocne, że je wręcz poczujemy. Tak przynajmniej głosi slogan reklamowy konstrukcji.
Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Słuchawki zapakowano w bardzo efektowne opakowanie. Białe, niezbyt dużych rozmiarów. Nieco gorzej jest po jego otwarciu. Kabłąk słuchawek jest wykonany z twardego, dość budżetowego plastiku, a w jego dolnej części – tej stykającej się z głową – przyklejono kilka poduszeczek, mających za zadanie nie drażnić miejsca styku konstrukcji z naszą głową.
Nauszniki to odrobinę lepszy, delikatniejszy w dotyku plastik, prawdopodobnie odrobinę lepszej jakości. Gąbki otoczone są skóropodobnym materiałem. Są one dość twarde, ale szybko się układają, dopasowując do kształtu uszu. Co istotne jedna z gąbek, ta przeznaczona dla prawego ucha, jest ściągana, a pod nią kryje się miejsce na jedną baterię-paluszka. Skąd, dlaczego? Za moment.
Wracając do nauszników, na ich tylnej części znalazło się miejsce dla kilku otworów, mających na celu odprowadzenie części dźwięku. Sama konstrukcja nauszników jest tzw. zamknięta. Co oznacza, że jesteśmy względnie dobrze odizolowani od otoczenia. Niestety wiąże się to z pewnymi ustępstwami, o czym także poniżej. Kończąc temat konstrukcji, nie sposób jeszcze nie wspomnieć o tym, że Skullcandy Crusher ma niebywale cienki kabel, ten plus że jest on odłączany i posiada mikrofon, to jakbyście np. słuchali muzyki na smartphonie, albo po prostu chcieli wykorzystać Crushery do grania na kompie lub konsoli. Osoby, którym długość przewodu nie spasuje, będą mogły go wymienić na dłuższy. Nie myślcie natomiast o podmianie, mającej na celu poprawę jakości. Mija się to bowiem z celem.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler