Trochę więcej niż 300 - recenzujemy Początek imperium
300: Początek imperium bez wątpienia był jednym z bardziej oczekiwanych sequeli „w ogóle”, ale i zarazem sequelem wyjątkowo opornie produkowanym. 300 Zacka Snydera zdobyło sporą popularność w 2006 roku, toteż powstanie kontynuacji było więcej niż pewne. Prace nad filmem jednak przekładano i przeciągano, co z pewnością nie napawało optymizmem rzeszy fanów (wszyscy dobrze wiemy, że przewlekłość nie idzie w parze z jakością). Zresztą, nawet i mój zapał do niniejszego obrazu bardzo się obniżył (a polubiłem część pierwszą), a gdy w końcu film pojawił się na ekranach, wcale nie spieszyłem się na wycieczkę do kina. Cóż, finalnie mogę powiedzieć, że seans ani szczególnie mnie nie rozczarował, ani też nie zaskoczył. Wszystko było mniej więcej takie, jak się spodziewałem. Mamy do czynienia z przeciętniakiem, który choć ma swoje mocniejsze momenty, często straszy słabszymi.
300 Zacka Snydera bardzo lubię, ale znowu nie byłbym aż skłonny do stawianiu mu pomników. Przy pierwszym kontakcie dzieło Snydera zrobiło na mnie duże wrażenie, ale już za drugim razem - gdy efekt wizualny nie był aż tak zaskakujący - odczucia miałem bardziej stonowane. Dlatego, gdy będę mówił o Początku imperium, jako o filmie gorszym od swojego poprzednika, nie będę miał na myśli filmu jakoś wyraźnie od niego słabszego. Na dobrą sprawę, obydwa obrazy są porównywalnej jakości, a ten nowy jest po prostu trochę słabszy fabularnie i mniej zaskakuje warstwą realizatorską.
Kontrowersyjnym aspektem, który już na wstępie chciałbym poruszyć, jest postać reżysera - tj. bardzo mało znanego Noama Murro. Każdy mógł mieć mieszane odczucia, że na tak odpowiedzialnym stanowisku posadzono człowieka o tak małym dorobku, ale - ku mojemu zaskoczeniu - trudno mieć większe zastrzeżenia do pracy filmowca. Produkcja została dobrze nakręcona i wcale nie widać, by odpowiadał za nią ktoś o tak skromnym CV (naprawdę trzeba dawać szanse nowym twarzom - Tron: Dziedzictwo też kręcił debiutant, a efekt był całkiem udany). Początek imperium cierpi na trochę przywar, ale nie zrzucałbym winy na reżysera.
Nie śledziłem jakoś zaciekle zwiastunów i zapowiedzi filmu, nie do końca więc wiedziałem, czego mogę spodziewać się w kwestii fabuły. Pewnie wielu z Was oczekiwało, że będzie to bezpośrednia kontynuacja 300 (w końcu finał był w pełni otwarty), ale ostatecznie nic takiego nie ma miejsca. Akcja Początku imperium toczy się równolegle do wydarzeń z pierwowzoru, ukazując przy tym motywy zarówno sprzed historii opowiedzianej przez Snydera, jak i po jej zakończeniu. Mamy tu nawiązanie do bitwy pod Maratonem, następnie akcja przenosi się właśnie mniej-więcej w okres bitwy pod Termopilami (są jasne nawiązania do walczącego tam Leonidasa), a ostatecznie obserwujemy potyczki morskie, zwieńczone równie słynnym starciem pod Salaminą. Wprawdzie można by rzeczywiście oczekiwać trochę innej opowieści, ale podobało mi się takie podejście twórców. Fajnie splata się to z wcześniejszymi wydarzeniami i głębiej przedstawia konflikt grecko-perski. W ogólnym zarysie, scenariusz przypadł mi do gustu.
Głównym bohaterem będzie tym razem słynny wódz Temistokles (w tej roli Sullivan Stapleton - znany głównie z serialu Kontra) - poziomem narwania i waleczności bliźniaczo podobny do Leonidasa (choć trzeba oddać Leonidasowi, że był bardziej charyzmatyczny). Grającą pierwsze skrzypce antybohaterką została natomiast Artemizja (postać historyczna, odgrywana przez Eve Green) - bojowa i zarazem doszczętnie zła niewiasta, dowodząca siłami morskimi króla Kserksesa. A propos Kserksesa - tu warto dodać, że tym razem jego postać zostanie nieco szerzej ukazana, poznamy więc jego przeszłość i przyczyny, dla których zmienił się w - powiedzmy - tego okolczykowanego oszołoma z manią boskości. Spotkamy też grupkę starych znajomych, w postaci chociażby królowej Gorgo (żony Leonidasa) i kilka innych osób z „jedynki”.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler