RetroStrefa - Star Wars Jedi Knight II: Jedi Outcast
Już dawno (dawno, dawno...) temu pisałem w naszej RetroStrefie o Jedi Academy – ostatniej części świetnego, wręcz przełomowego cyklu gier akcji Star Wars: Jedi Knight. Tym razem cofnijmy się jednak do części poprzedniej, wydanej w 2002 roku – części genialnie wręcz odświeżającej uniwersum Gwiezdnych Wojen i nadającej jej zupełnie nowego kolorytu. Pamiętacie jeszcze Jedi Outcast?
W grze ponownie wcielaliśmy się w niejakiego Kyle Katarna: najemnika, którego poznaliśmy w 1995 r. (oczywiście za sprawą Star Wars: Dark Forces). Przez te kilka lat Kyle przeszedł dość znaczną metamorfozę: karierę zaczął jako zwyczajny żołnierz, z czasem (w kolejnej części cyklu) awansował do rangi Rycerza Jedi, ale finalnie – obawiając się zagrożenia ze strony Mocy – porzucił „rycerski” fach i ponownie stał się zwykłym, szarym zjadaczem chleba. W Jedi Outcast miało jednak się okazać, że nie na długo przyjdzie mu cieszyć się świętym spokojem: Kyle zostanie wplątany w złowieszczą intrygę, która ponownie zagrozi pokojowi w Galaktyce i zawiesi niewolnicze jarzmo nad jej mieszkańcami. Naszemu bohaterowi nie pozostanie nic innego, jak na nowo zgłębić tajniki Mocy i jeszcze raz, już jako Mistrz Jedi, stawić czoła zbliżającemu się złu.
Scenariusz, choć w zarysie dość banalny, w praktyce okazywał się nadzwyczaj mocnym aspektem Jedi Outcast. Ciekawa, poważna historia miała swoje interesujące zwroty akcji, gwarantowała też naprawdę klimatyczną i porywającą aurę. Głównym złym jest tu tajemniczy, mroczny lord Sith, niejaki Desann. Generalnie, większość naszej przygody będzie zmierzała do pokonania i unicestwienia tegoż tyrana, niemniej wiąże się to oczywiście z bardzo złożoną i pokrętną drogą. W pierwszej fazie gry Katarn będzie zwykłym żołnierzem (bez jakichkolwiek specjalnych zdolności), a jego misje wcale nie będą zwiastowały tak wielkiego zagrożenia. Przy pomocy typowego dla uniwersum Star Wars wyposażenia, trochę pobiega po różnych mapach i wystrzela cały ogrom różnych oponentów (głównie żołnierzy Imperium). Dopiero po nieudanej konfrontacji z samym Desunnem odwiedzimy akademię Luke’a Skywalkera, który na nowo przybliży nam tajniki mocy i odda do naszej dyspozycji nowiutki miecz świetlny. Wtedy to faktycznie zaczniemy rosnąć w siłę, która ostatecznie pozwoli nam na pokonanie nowo powstającego zła.
Olejmy jednak fabułę – choć, jak powtarzam, jest niezła, to nie ona przeświadczyła o ogromnej grywalności dzieła Raven Software. Przede wszystkim, nasza produkcja idealnie łączy ze sobą wszystkie najlepsze cechy klasycznego shootera z nowatorskim, dynamicznym systemem walki mieczem świetlnym. Ponadto bardzo ważnym „wspomagaczem” jest prosta i intuicyjna mechanika wykorzystywania różnorodnych Mocy. Wszystkie te mechanizmy sprawdzały się wręcz wybornie i gwarantowały nieznane jak dotąd doznania.
Choć dla wszystkich odbiorców kwestia modelu strzeleckiego mogłaby wydawać się sprawą drugorzędną, tak twórcy postarali się o jego maksymalne dopracowanie. Dzięki ich wysiłkom, Jedi Outcast spokojnie mógł stawać w szranki z najlepszymi przedstawicielami gatunku FPS: nawet, gdyby w ogóle wywalić wszelkie Moce i miecze świetlne, rozrywka i tak byłaby przednia i w pełni satysfakcjonująca. Odstrzeliwanie całej masy napotykanych oponentów było autentycznie nadzwyczaj przyjemną czynnością – tym bardziej, że samych giwer było dość dużo, a każda z nich miała dwa tryby wystrzału. Nie ma jednak się co czarować - kiedy nasz bohater przeradzał się w rycerza Jedi, wszelkie tak barbarzyńskie narzędzia mordu schodziły na boczny tor, a my zyskiwaliśmy apogeum przyjemności (...) za sprawą eleganckiej, świetlnej szabelki.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler