RetroStrefa - Outlaws
Gier traktujących o Dzikim Zachodzie niestety na niekorzyść graczy nie ma zbyt wiele. Lukę tę wypełnił ostatnimi czasy polski Techland, jednak wydając trzecią część Call of Juarez, wykopał sobie grób i zabił całą magię tego okresu. W dzisiejszej RetroStrefie zajmiemy się natomiast jedną z najlepszych gier oscylujących w tych klimatach.
Outlaws był swego czasu spełnieniem wszystkich marzeń. Genialny klimat, niezgorsza fabuła motywująca do dalszego grania i tona radosnej rozwałki. Micha cieszyła się na samą myśl o tej grze.
Gracz wcielał się w niej w byłego szeryfa, kochającego męża i radosnego ojca. Odejście na zasłużoną emeryturę powodowane było chęcią zestarzenia się w otoczeniu swojej rodziny. Inne plany mieli jednak programiści z LucasArts, którzy zmusili go do jeszcze jednego sięgnięcia po broń. Otóż nasz James Anderson posiadał sporą ziemię, na której magnat kolejowy chciał wybudować kolejną linię. Oczywiście wszelkie próby namowy do sprzedania włości kończyły się porażką, dlatego też sprawę postanowiono rozwiązać w inny sposób, dużo bardziej radykalny. Żona naszego bohatera została zamordowana, a córeczka porwana przez bandytów. Niesiony chęcią zemsty i odzyskania dziecka szeryf chwyta po rewolwer i wyrusza wymierzać sprawiedliwość. Z pozoru błaha historia jest idealną motywacją dla gracza, szczególnie jeśli nie przeklika świetnie zrealizowanych cut-scenek, przywodzących na myśl produkcje z gatunku przygodówek, w których zresztą LucasArts również się specjalizował.
Sam gameplay w 1997 roku nie wprowadzał żadnych nowości (prócz jednej, o której za chwilę), jednak jego wykonanie było solidne, a gra sprawiała sporo frajdy. Niezbyt duża baza giwer nadrabiała dwoma trybami strzelania, co w zasadzie było pewną nowinką w strzelankach pierwszoosobowych. Ze skromnego arsenału mogliśmy dobyć sześciostrzałowy rewolwer, strzelbę czy chociażby klasyczną dwururkę. Porzucać można także było dynamitem, który najpierw należało odpalić od cygara, wciskając w tym celu osobny przycisk na klawiaturze. W przeciwieństwie do innych gier tego typu, HUD nie był zaopatrzony w celownik. Dzięki temu immersja z głównym bohaterem wskoczyła na jeszcze wyższy poziom. Jednak główną zaletą Outlaws był na w poły otwarty świat…
Niemożliwe? A jednak. Co prawda cała gra była liniowa, jak większość fpsów, ale jednak gracz dostawał pewną dowolność. Każda mapka zaprojektowana została w zupełnie nieliniowy sposób i tylko od użytkownika zależało, w którą stronę wybrać się najpierw i kogo ustrzelić jako pierwszego. A ochotników na to ostatnie nie brakowało. Oczywiście, aby dostać się do głównego złego na danej mapce, należało najpierw odwiedzić kilka innych lokacji, w których znaleźliśmy wskazówki, czy chociażby klucze, potrzebne do przejścia przez dane drzwi. Jednak pełna dowolność dawała możliwość planowania, a przede wszystkim taktycznego podejścia do walki. Bo ta wcale taka łatwa nie była.
Oczywiście na najniższym poziomie trudności nasz bohater mógł przyjąć na klatę sporo ołowiu (tudzież śrutu), jednak na wyższych sprawa nie była już tak oczywista. Samo nazewnictwo poziomów trudności nawiązywało zresztą do pewnego filmu (Good, Bad, Ugly). Na najwyższym z nich jedna, ewentualnie dwie kulki posyłały nas do piachu, możemy zatem mówić o pewnym, umownym realizmie.
Siłą przyciągającą do tego tytułu był natomiast idealnie odwzorowany klimat Dzikiego Zachodu. Lokacje nawiązywały do samej klasyki – odwiedzaliśmy małą mieścinkę, z obowiązkową wizytą w banku i saloonie, był pędzący przez pustynie pociąg, była zabawa w kotka i myszkę w kanionie, a na deser została willa głównego złego. Swoją drogą, ta ostatnia wzorowana była na prawdziwej posiadłości Georga Lucasa.
Całość dopełniał genialnie zrealizowany soundtrack, stworzony przez prawdziwą orkiestrę dowodzoną przez Clinta Bajakiana. Niezgorsze były także odgłosy wystrzałów broni oraz wyzwiska płynące w naszą stronę, wykrzykiwane przez najętych zbirów. Niektóre z nich do tej pory brzmią w mojej głowie (Don’t be a fool, Marshall!).
Outlaws był także pierwszą grą, w której gracze mogli ubijać przeciwników na odległość, korzystając z lunety. Można zatem rzec, że twór od LucasArts mocno przyczynił się do powstania zjawiska camperstwa. Z innej beczki, Outlaws jest jedną z ulubionych gier Johna Romero.
Tytuł posiada skromną pulę wiernych fanów. Przykładowo, jeden z modów do Half-Life był dokładnym odtworzeniem historii Andersona. Dla lubiących ten okres czasu pozycja obowiązkowa, zaraz obok polskich propozycji, przytoczonych na początku artykułu. Swoją drogą, jeżeli lubicie oglądać seriale, polecam Deadwood, który jest genialnym ziszczeniem wszystkiego, co w Dzikim Zachodzie charakterystyczne.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler