I Love Gaming #3 – Mój własny Wietnam
Rok 2010 należy do przeszłości, także dla branży elektronicznej rozrywki. Zorganizowano wszystkie plebiscyty typujące najlepsze gry i rozdano wszelkie możliwe nagrody. Wiadomo, które tytuły zapadły krytykom w pamięć, a które zostały zapomniane. Większość graczy patrzy w przyszłość wyczekując gorących tegorocznych premier, gdyż trzeba przyznać, że lista wydawnicza na najbliższe dwanaście miesięcy jest imponująca. Ja sam zaś, zbierając się od stycznia do napisania tego felietonu, przekładanego ciągle z powodu różnych obowiązków, nieprzerwanie powracam do jednej pozycji. Potrafiłem do niej zasiąść choćby na 30 minut nawet w dniu nauki do egzaminu. Zawsze i bezwzględnie, granie w nią sprawia mi niesamowitą wręcz przyjemność. A wszystko to za sprawą jednego niepozornego DLC, czyli czegoś, co zazwyczaj przyjmuję z wielką niechęcią. Jak można się domyślić z tytułu tego artykułu, piszę o Battlefield: Bad Company 2 - Vietnam.
Nad wspaniałością tejże gry, nie zamierzam się rozwodzić; wszystko napisał już Raaistilin w recenzji wersji na komputery osobiste. Dodam tylko, że niespełna dwa tygodnie od jej publikacji, gracze wykonali 69 milionów akcji drużynowych odblokowując tym samym piątą mapę. Mimo przeciążonych serwerów i znikających statystyk, walki toczyły się bez przerwy- fani „Battlefielda” pokochali ten dodatek. „Vietnam” początkowo raził mnie szybszą rozgrywką i mniejszym nastawieniem na wykorzystanie pojazdów, lecz gdy przywykłem, szybko stał się moją ulubioną formą spędzania czasu przy konsoli. W poniższym felietonie chcę jednak poruszyć inną kwestię, a jest nią otoczka historyczna gry. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy na łamach „Polygamii” natknąłem się na wpis Konrada Hildebranda. Komentował on, chwaloną przez graczy i recenzentów, atmosferę wojny w Wietnamie, zaserwowaną nam przez programistów z „DICE”. W dużym skrócie; autor stwierdził, że o żadnym „klimacie wojny wietnamskiej” w przypadku tejże gry pisać, ani mówić nie można. Z początku się zbulwersowałem i stwierdziłem, że pan Konrad najzwyczajniej w świecie szuka dziury w całym. Problem nie dawał mi jednak spokoju, przemyślałem go i w ostateczności nie tylko musiałem przyznać rację, ale postanowiłem rozwinąć temat w niniejszym tekście.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler