Resident Evil: Afterlife - recenzja filmu!
Ze wszystkich filmowych adaptacji gier komputerowych chyba na palcach jednej ręki można zliczyć takie, które faktycznie da się zaklasyfikować do grona filmów udanych. Nie będę wdawał się w szczegóły i swoje przemyślenia na ten temat odłożę na bok, ale chyba większość z Was przytaknie mi głową, że jedną z nielicznych takich produkcji jest seria Resident Evil.
Cykl zapoczątkowany w roku 2002 miał już swoje trzy odsłony i bardzo skutecznie zbiera całkiem pozytywne opinie wśród widzów jak i krytyków. Światło dzienne ujrzała właśnie czwarta odsłona sagi o podtytule „Aferlife” w reżyserii Paula W.S. Andersona (ten sam pan siedział na stołku reżyserskim podczas kręcenia pierwszej części Resident Evil). Czy więc „czwórka” utrzymuje poziom swoich poprzedników? Cóż, na pewno nie jest to film o tak przyzwoitym scenariuszu jak to miało miejsce wcześniej, ale na pewno nadrabiający innymi walorami. Przekonajmy się więc, jakimi…
Przede wszystkim, spośród całej armii filmów niby-w-3D, tak namiętnie atakujących ostatnimi czasy kina, Afterlife śmiało może pochwalić się prawdziwym i nieudawanym trójwymiarem. Jak bowiem głośno zapowiadano i o czym być może wiecie, nowy Resident Evil był od samego początku kręcony kamerami 3D – na marginesie tymi samymi, których James Cameron użył przy tworzeniu Avatara. Sympatycy takich efektów powinni być więc jak najbardziej uradowani: specjaliści od obrazu stanęli na wysokości zadania, a co za tym idzie - prawie na każdym kroku natkniemy się na naprawdę wyraźne i efektowne trójwymiarowe wstawki. Należy też zaznaczyć, że wiele ujęć w filmie zostało nakręconych właśnie w taki sposób, aby jeszcze lepiej prezentowały się w trójwymiarze (charakterystyczne zbliżanie się obiektów tuż przed obiektyw kamery). Pod tym względem jest naprawdę super!
Akcja filmu rozgrywa się zaraz po finiszu poprzedniej części Resident Evil’a. Nie chcę jednak zdradzać tu jakichkolwiek szczegółów, bowiem nierozerwalnie wiązałoby się to z jednoczesnym uchyleniem rąbka fabuły części poprzedniej, a – nie każdy z Was pewnie ją oglądał. Wiedzcie po prostu, ze Afterlife kontynuuje wszystkie zapoczątkowane w „trójce” wątki i udziela odpowiedzi na wiele postawionych tam pytań. Wszystko to zostało opatrzone sprawnym (choć mało skomplikowanym) scenariuszem oraz w miarę naturalnie brzmiącymi dialogami. Choć więc scenarzysta nie wspiął się na wyżyny swoich możliwości, to nakreślona przez niego fabuła całkowicie oddaje klimat wcześniejszych odsłon filmu.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler