Braid w końcu doczekał się momentu, w którym się za niego zabrałem. I nie żałuję, bo to jak na swą kolorową oprawę i platformową konwencję to naprawdę ciekawa, dojrzała gra. Sporo tu zagadek, nie do końca logicznych, a sprawę utrudnia brak tutoriala z prawdziwego zdarzenia i porad, więc wszystkie niuanse trzeba odkrywać samemu, kombinując.
Minimalizm w sterowaniu i próbowanie różnych rozwiązań aż do znalezienia tego właściwego przypomina mi Limbo, z tym że akurat tutaj nie da się zginąć. Cofanie czasu i możliwość płynnego poruszania się od świata do świata sprawiają, że Braida dobrze jest włączyć nawet na kilka minut, bo oto w drodze do szkoły/pracy wykoncypowało się sposób, w jaki zdobyć jakiś konkretny puzel, bo podczas gry głównym zadaniem jest kompletowanie elementów układanki. Szkoda tylko, że operowanie kluczami nie jest do końca bezbłędne i np. w jednym etapów próbuje z nim wskoczyć wyżej, ale prawie zawsze mi wypada, choć na filmiku z wersji na X360 wszystko działa jak powinno.
Do tego jeszcze dochodzi prosta, aczkolwiek bardzo klimatyczna, wprowadzająca odpowiedni nastrój muzyka - bowiem bohaterem gry jest nowożytny Mario, który również stracił swoją księżniczkę, tyle że z własnej winy. Opowieść jest gorzka, ale może ów bohater znajdzie światełko w tunelu.
UPTADE: Ukończyłem Braida. Końcowe sceny są enigmatyczne jak cała gra. Niemniej jednak trzeba pochwalić Jonathana Blowa za pomysł. W Braida warto zagrać, a jego niedawna obecność na coverze CD-A powinna być dodatkową zachętą, bo w normalnej sprzedaży tytuł ten nie jest tani.
Gra jest krótka, ale moim zdaniem kończy się w dobrym momencie, bo z racji wielu chwil frustracji i trudnych zagadek niewielu by wytrzymało dłuższy scenariusz.