Kiedy kilka lat temu zobaczyłem materiały z tej gry, bardzo mi się spodobała, oczywiście głównie za sprawą sympatii do Mass Effecta, na której ta odsłona jest ewidentnie wzorowana. Gra swoje na Steamie odsiedziała, zanim ją ruszyłem, ale początki były trudne - wydawała mi się strasznym drewnem z topornym modelem strzelania i protagonistą-służbistą, który cedził swoje kwestie jak kluchy na niedzielny rosół. Jednakże, im dłużej grałem, tym więcej odkrywałem tutaj fajnych rzeczy, jak znakomity klimat i całkiem ciekawą, choć sztampową w gruncie rzeczy historię o inwazji obcych. To pozwoliło przymknąć oczy na wiele głupot, a także coś więcej, niż tylko inspiracji wspomnianym wcześniej Mass Effectem - umiejętności głównego bohatera zahaczają o tamtejszą biotykę, zaś kompani, których sami dobieramy, mogą być specami w różnych profesjach, zdobywają doświadczenie i kolejne poziomy, dając nam możliwość nauczenia ich nowych sztuczek i decydowania o konkretnym przeznaczeniu na polu walki.
Niestety, etapy z łażeniem po bazie XCOM-u są tymi słabszymi - denerwują w równym stopniu co dreptanie po Cytadeli, a że niektórzy mają coś do powiedzenia (jest też koło dialogowe, a co!) i czasem zlecą nam jakiś mikro-quest, trzeba się udać na obchód po każdej misji, co może odblokować misje poboczne i szansę zdobycia dodatkowego ekwipunku.
Sumarycznie, The Bureau: XCOM Declassified zapamiętam jako wanna be-mass effecta, w którym wiele rzeczy wyszło, ale który stara się mieć swoją własną atmosferę.